Po zakończeniu procesu w piątek 08 kwietnia 2011 roku ogłoszono wyrok 10-iu miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności, 40 tysięcy grzywny i 2,5 tysiąca na rzecz Pogotowia dla zwierząt oraz częściowego obciążenia skazanego kosztami procesu.
   Sąd Rejonowy w Łęczycy nie miał wątpliwości, że oskarżony i skazany w tej sprawie Krzysztof  K., znany łódzki biznesmen, swoim postępowaniem przyczynił się do tragedii hodowanych w Prądzewie ponad pięćdziesięciu koni.
Prokuratura zarzucała oskarżonemu Krzysztofowi K. to, że latach 2000-2006 oraz w okresie od czerwca do sierpnia 2009 roku dopuścił się on w stosunku do stada 54 koni hodowanych w Stadninie Koni  w Prądzewie działań szczególnie okrutnych. W ich wyniku 10 koni zostało doprowadzonych do stanu bezpośredniego zagrożenia ich życia.
Zostały one odebrane z Prądzewa na drodze decyzji administracyjnej.
   Ponadto prokuratura zarzucała oskarżonemu niepowiadomienie o hodowli koni Powiatowego Inspektora Weterynarii i uniemożliwienie skontrolowania stadniny przez Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego, już po wszczęciu śledztwa przez prokuraturę (od tego zarzutu został uniewinniony).
   W toku procesu Sąd zmienił kwalifikację prawną czynu wykluczając z niego szczególne okrucieństwo. Uznał także, że przedstawione dowody potwierdziły znęcanie się nad zwierzętami w okresie od czerwca do sierpnia 2009 roku. Zdaniem sądu na znęcanie się nad końmi w okresie 2000 – 2006 brak jest przekonywujących dowodów.
   Oskarżony Krzysztof K. bronił się przed Sądem sam i nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Twierdził ponadto, że nigdy nie był właścicielem koni z Prądzewa.
Kiedy przebywał na terenie Stadniny jego zdaniem konie "były w dobrej i bardzo dobrej kondycji". Ponadto też, jak twierdził, nigdy bezpośrednio nie rozmawiał z ludźmi zajmującymi się końmi gdyż nie wyobraża sobie, żeby "ktoś śmierdzący gnojem" podszedł do niego, gdy był "w białym garniturze i czystym mercedesie".
W toku procesu ustalono, że to właśnie Krzysztof K. rozpoczął hodowlę koni w Prądzewie i przedstawiał się wszystkim jako właściciel koni i dworu.
   W trakcie trwania procesu wnioskował też o zwolnienie z jego kosztów i przyznanie obrońcy z urzędu, co uzasadniał pozostawaniem na utrzymaniu rodziny, brakiem dochodów własnych oraz majątku osobistego.
Jednak jak wynika z ustaleń prokuratury, że posiada udziały w różnych spółkach prawa handlowego o wartości przekraczającej 400 tysięcy zł. Na tej podstawie Sąd oddalił wniosek oskarżonego.
   Krzysztof K. składał też wnioski o wyłączenie ze sprawy prowadzącego ją sędziego, jak również wszystkich sędziów łęczyckiego sądu. Zostały one jednak odrzucone przez Sąd.
   Wina oskarżonego zdaniem Sądu polegała nie tyle na świadomym działaniu, a bardziej na jego zaniechaniu. Jak powiedział sędzia Wojciech Wysoczyński, mimo, że oskarżony miał pełną świadomość tego co się dzieje w Prądzewie, nie podjął żadnych kroków żeby temu przeciwdziałać.
   Wyrok nie jest prawomocny. Oskarżonego, który nie przyznawał się do winy, nie było na jego  ogłoszeniu. Jest bardzo prawdopodobnie, że będzie wnosił apelację. Odwołania od wyroku nie wyklucza także prokuratura i oskarżyciel posiłkowy.
Jednak nawet uprawomocnienie wydanego w piątek wyroku nie zakończy sprawy tragedii koni ze Stadniny w Prądzewie.
Sąd bowiem  nie orzekł przepadku koni i przyznając jednocześnie, że nie wie komu je ma wydać, bo prawo do nich rości sobie kilka firm. Decyzją Sądu tymczasowy nadzór nad końmi do czasu wyjaśnienia kto będzie miał prawo, sprawował będzie Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt.