Jeszcze nie przebrzmiały echa występu polskich reprezentantów na młodzieżowych Mistrzostwach Europy w ujeżdżeniu, skokach przez przeszkody i WKKW jakie rozegrano w terminie 8–15 lipca we francuskiej miejscowości Fontainebleau, kiedy wokół tego startu rozpętała się w internecie prawdziwa burza.

Jak już niemal każdy zainteresowany polskim sportem jeździeckim przeczytał we wpisie umieszczonym na facebookowym koncie "Polish Eventing Team" w Fontainebleau doszło do wielkiego skandalu.

Jedna ze stron pokazała jak osoby oficjalne w polskiej ekipie WKKW postanowiły zaszkodzić jednej z polskich zawodniczek uczestniczących w Fontainebleau, w walce o medale w kategorii młodych jeźdźców.

My postanowiliśmy zapytać drugą stronę o ich wersje opisanego zdarzenia we wpisie "Polish Eventing Team".

Szefem polskiej ekipy w dyscyplinie WKKW na młodzieżowych Mistrzostwach Europy w Fontainebleau (FRA) był Jacek Kowerski, który o przedmiotowej sprawie powiedział:

W największym skrócie mówiąc, ale tak, żeby nie nie pominąć najważniejszych faktów, powiem, że podczas tego wyjazdu na młodzieżowe Mistrzostwa Europy doszło do kilku bulwersujących zdarzeń. Pierwsza sprawa, to to, że jeszcze przed wyjazdem z kraju prosiłem wszystkich zawodników, żeby nie podawać koniom żadnych pasz ani suplementów, które nie byłyby sprawdzone przed podaniem przez naszego lekarza weterynarii. Niestety po przyjeździe na miejsce okazało się, że nie wszyscy wzięli sobie do serca te ustalenia. Na szczęście udało się szybko całą sprawę opanować i wyjaśnić. Miałem nadzieję, że będzie to już koniec niespodzianek. Niestety nie był. Działania personalnego trenera jednej tylko zawodniczki z ekipy młodych jeźdźców dosłownie rozwaliły tą drużynę. Jego publiczne szkalowanie za plecami zainteresowanych: trenera Kadry Narodowej, mnie jako szefa ekipy oraz pełniącą na tym wyjeździe obowiązki oficjalnego lekarza weterynarii polskiej ekipy w WKKW, doprowadziło do fatalnej atmosfery między nami, a zawodnikami co uniemożliwiało normalne funkcjonowanie na tak ważnej i prestiżowej imprezie. „Banda nie wiedzących co robią matołów i osłów” to bodaj najbardziej nadający się do powtórzenia repertuar tego pana. W sobotę wieczorem pomagałem pani lekarz weterynarii w suplementowaniu dozwolonymi podczas zawodów środkami koni polskiej ekipy. Jest to normalna praktyka na tego typu zawodach. Oczywiście odbywało się to zgodnie z obowiązującymi przepisami FEI w treatment boksie. Nagle nie wiadomo skąd pojawili się tam mama jednej z zawodniczek, jej trener personalny oraz sama zawodniczka prowadząca swojego konia w towarzystwie nieznanego nam człowieka. Nieco zmieszany naszą obecnością trener oświadczył, że nie mają zaufania do pani weterynarz i znajomy lekarz z Norwegii poda preparaty zalecone przez ich lekarza z kraju. To była dosyć kuriozalna sytuacja. Oświadczyłem, że kategorycznie nie zgadzam się, żeby obcy lekarz podawał jakiekolwiek substancje koniowi polskiej ekipy. Przecież nie mogę ponosić odpowiedzialności za polską ekipę w sytuacji kiedy ktoś obcy podaje nieznane nam substancje jednemu z polskich koni. Pani weterynarz powiedziała podobnie, że jako lekarz polskiej ekipy nie zgadza się na podawanie koniowi polskiej ekipy jakichkolwiek leków przez osoby trzecie. Wywołało to bardzo emocjonalną i niezbyt grzeczną reakcję trenera personalnego zawodniczki, który pewnie gdyby nie moja stanowcza reakcja posunąłby się do rękoczynów w stosunku do kobiety, lekarza weterynarii. Wyszła z tego naprawdę straszna awantura. Kiedy sami lekarze weterynarii wymienili się informacjami o tym, co ma być podane temu koniowi polskiej ekipy, polski weterynarz podała otrzymane od Norwega preparaty. Wydawało by się, że sprawa została rozwiązana. Pozostał jednak formalny problem, czy i kto powinien wypełnić odpowiednie dokumenty weterynaryjne. Czy ma to zrobić polski weterynarz dokonujący iniekcji czy lekarz norweski, którego środki zostały de facto podane? Pani weterynarz polskiej ekipy postanowiła w sytuacji kiedy Delegat Weterynaryjny opuścił już teren zawodów wyjaśnić tę kwestię rankiem następnego dnia. Faktycznie następnego dnia Delegat Weterynaryjny w kontakcie z Delegatem Technicznym poprosili na rozmowę wyjaśniającą sytuację mnie, panią lekarz weterynarii, mamę zawodniczki oraz trenera i lekarza norweskiej ekipy. W zaistniałej sytuacji pani lekarz weterynarii opiekująca się końmi polskiej ekipy została poproszona o wypełnienie druku Załącznika B zawierającego nazwy i dawki podanych środków. Nieprawdą jest, że załącznik ten miał być wypisany ze wsteczną datą. Miała być w nim jedynie podana faktyczna data podania środków. Nieprawdą jest też, że był to „donos” na polską zawodniczkę czy jej ekipę. Chodziło jedynie o wyprostowanie niezbyt dobrej sytuacji w jakiej działania mamy zawodniczki i jej trenera postawiły całą polską ekipę. Nie było to też jakieś oficjalne działanie, bo takie musiało by być zgłoszone na piśmie, a nie ustnie i poza tym odbyć się z udziałem Sędziego Głównego Mistrzostw Europy. Zapewne też zakończyłoby się ono niezbyt przyjemnymi dla samej zawodniczki konsekwencjami. Zawodniczki, która myślę, że nie była niczemu winna. To tyle w skrócie co mam do powiedzenia w tym temacie.

Szefem całej polskiej misji uczestniczącej w tegorocznych młodzieżowych Mistrzostwach Europy w ujeżdżeniu, skokach i WKKW był członek Zarządu PZJ, Oskar Szrajer, który nam powiedział:

„Nie chciałbym, żeby to co teraz powiem, zostało odebrane jako „moja wersja” wydarzeń. To co teraz powiem opiera się na informacjach przekazanych mi przez szefa ekipy WKKW oraz lekarza weterynarii polskiej ekipy WKWW oraz na moich własnych obserwacjach w Fontainebleau. Atmosfera w ekipie WKKW od samego początku tegorocznych ME była niedobra. Z przekazanych mi relacji wynikało, że dochodziło do podważania autorytetu i kompetencji osób oficjalnych, tj. szefa ekipy, trenera i lekarza weterynarii w polskiej ekipie przez obecnego we Francji trenera jednej z polskich reprezentantek. Z pewnością te działania w jakimś tam stopniu odbijały się na zawodnikach i osiąganych przez nich wynikach. Sporna sytuacja, która wywołała tyle zamieszania dotyczyła tego, że lekarz weterynarii opiekujący się końmi polskiej ekipy WKKW nie został powiadomiony o tym, że po zakończonym krosie lekarz weterynarii innej ekipy zagranicznej będzie wykonywał jakiekolwiek iniekcje u konia polskiej zawodniczki. Lekarz polskiej ekipy nie wyraził na to zgody, co jest zrozumiałe. Doszło tam wtedy po raz kolejny do ostrej i nieprzyjemnej sytuacji, która skończyła się tym, że preparaty, które właściciele konia chcieli podać koniowi, zostały podane przez polskiego lekarza. Ponieważ sytuacja ta była nie tylko nieprzyjemna ale i też niezgodna z przepisami weterynaryjnymi, polska lekarka postanowiła zgłosić próbę podania preparatów przez nieuprawnionego lekarza Delegatowi Weterynaryjnemu. Wprawdzie odradzałem ten ruch, ale pani doktor po konsultacjach telefonicznych z weterynarzami w kraju postanowiła jednak zgłosić ten fakt i tak zrobiła. Tak więc notatka na fb jest nierzetelnym opisem sytuacji. Polski lekarz weterynarii nie zgłaszała żadnej oficjalnej skargi ani donosu na polską zawodniczkę. Przedmiotem zawiadomienia była próba podjęcia działania przez norweskiego lekarza, w wyniku czego doszło do konsultacji stron zainteresowanych z Delegatem Weterynaryjnym i Delegatem Technicznym, a w konsekwencji do późniejszego pobrania próbki do badań antydopingowych od polskiego konia. Ta nieprzyjemna i nikomu nie potrzebna sytuacja z pewnością nie ułatwiła startów polskim zawodnikom. Na szczęście sama zawodniczka pomimo tego dodatkowego stresu zdołała się skupić na tyle, żeby osiągnąć naprawdę doskonały wynik.

Pełniąca podczas młodzieżowych Mistrzostw Europy obowiązki lekarza weterynarii polskiej ekipy WKKW Agnieszka Bestry całe zdarzenie przedstawiła nam tak:

Jest sobota po krosie. Powiedziałam zawodnikom polskiej ekipy, że trzeba „odświeżyć konie” i w tym celu idziemy do treatment boksu. To taki specjalny boks wyznaczony do przeprowadzania tego typu zabiegów. Idąc do tego boksu zobaczyłam zawodniczkę M.C. i zapytałam ją czy che odświeżyć swojego konia i podać mu miko i makroelementy, witaminy i tego typu dozwolone w trakcie zawodów substancje. Usłyszałam w odpowiedzi, że musi się o to zapytać swojego osobistego trenera. Po chwili ten trener pojawił się i oświadczył, że ich koń nic nie potrzebuje. Przyjęłam tę decyzję ze spokojem, mówiąc, że gdyby zdanie zmienili to wiedzą gdzie będę. Praca z polskimi końmi zajęła mi stosunkowo dużo czasu i mniej więcej około godziny 22:30 pracując z koniem w boksie, usłyszałam odgłos końskich kopyt i po chwili głos trenera zawodniczki, M.C, który oznajmił, że przyszli z norweskim lekarzem weterynarii, który poda ich koniowi leki. Przyznam, że mnie to wstrząsało. Lekarz z Norwegii ma podawać leki polskiemu koniowi? Wyszłam z boksu i powiedziałam, że się na to stanowczo nie zgadzam. W reakcji pan trener mnie dosłownie zaatakował! Serce zaczęło mi mocno walić i zaczęłam się cofać przed atakującym mnie trenerem, który był bliski uderzenia mnie. Interwencja szefa polskiej ekipy WKKW trochę przywołała pana trenera do porządku. Na tyle, że szef polskiej ekipy nas rozdzielił. Ręce zaczęły mi dygotać, ale opanowałam strach i powiedziałam, że nie będę im robić problemów, ale muszę wiedzieć jakie leki chcą podać koniowi. Norweski lekarz pokazał co przyniósł. Nie były to żadne „wynalazki”. Biodyl, Traumeel i Polyglycan to środki, które posiadałam i mogłam bez problemu podać. Norweski lekarz weterynarii nie rozumiejąc o co chodzi w tym całym zamieszaniu, podał mi trzęsącymi się rękoma zaciągnięte do strzykawki preparaty, które w treatment boksie podałam koniowi. Usiadłam w boksie i powiadomiłam o całym zajściu pana Oskara Szrajera. Przeprosiłam też A.B. której koniem miałam się przed tym zajściem zająć, ale tak mi się trzęsły ręce, że musiałam poprosić ją o zwłokę. Na tym skończyły się emocje sobotniego wieczoru. Rano w niedzielę pomyślałam o tym, że w sytuacji kiedy tylko przez przypadek nie doszło do podania preparatów koniowi polskiej ekipy przez nieuprawnionego do tego lekarza weterynarii nie należałoby jednak wypełnić na te preparaty Załącznika B? Co prawda przy tych 3 środkach, które podałam poprzedniego wieczora nie ma obowiązku tego robić, ale nie ma też żadnego przeciwwskazania do tego. Nie bardzo tylko wiedziałam, czy lepiej żebym zrobiła to ja, czy może lepiej jak zrobi to norweski lekarz weterynarii? Próbowałam zasięgnąć opinii i pomocy w tej kwestii u kolegów w Polsce. Uzyskałam radę, że najlepiej będzie uzgodnić dalszy tok postępowania z Delegatem Weterynaryjnym. Tak też zrobiłam. Poprosiłam go w prywatnej rozmowie o radę. Akurat w pobliżu był też Delegat Techniczny i po konsultacji z nim obydwaj panowie postanowili poprosić o wypowiedzenie się na temat tego zajścia wszystkich jego uczestników. Doszło do takiego spotkania. Mama polskiej zawodniczki wyjaśniła, że nie ma do mnie zaufania jako do lekarza weterynarii ponieważ nie znam się na WKKW, a mam jedynie doświadczenie w rajdach. W tej sytuacji zadzwoniła do swojego lekarza weterynarii w Polsce, który skontaktował się z lekarzem norweskim, żeby ten podał polskiemu koniowi leki. Nie będę tego komentować w żaden sposób. Powiem tylko, że inni zawodnicy lub ich rodzice dostarczyli mi karteczki od swoich lekarzy weterynarii z sugestiami jakie i kiedy preparaty dozwolone do użycia mam podać. Przecież to normalne zachowanie, które mogłoby być zrealizowane również w przypadku tego konkretnego konia. Obydwaj panowie zaproponowali, żeby dalej tej sprawy nie nagłaśniać, bo nie świadczy ona najlepiej o polskiej ekipie i podniesienie jej do rangi oficjalnej sprawy może przynieść nieprzyjemne konsekwencje samej zawodniczce, która w myśl przepisów FEI jest podczas zawodów jedyną osobą odpowiedzialną za konia. Oczywiście nie zgłaszałam sprzeciwu w tej kwestii bo nie było moją intencją szkodzenie samej zawodniczce. To co przeczytałam we wpisie mamy polskiej zawodniczki jaki zamieściła ona na fb załamało mnie zupełnie. Nie rozumiem w jakim celu tyle nienawiści i tyle nieprawdy w tym wpisie. Na razie jestem w drodze powrotnej do Polski i ciężko mi to wszystko ogarnąć. Z pewnością jednak po powrocie do Polski nie zostawię tej sprawy. To tyle co tak na gorąco mogę powiedzieć o niej.

Znamy więc opis tej samej sytuacji z punktu widzenia tak zwanej „drugiej strony"  w stosunku do wpisu zamieszczonego przez "Polish Eventing Team".

Gdzie leży więc prawda? Kto jest jej bliższy? Czy mama polskiej zawodniczki czyli Polish Eventing Team czy oficjalny w Fontainebleau lekarz polskich koni uczestniczących w rywalizacji WKKW, szef polskiej ekipy WKKW i w końcu szef całej polskiej misji we Francji podczas młodzieżowych Mistrzostw Europy?

Myślę, że każdy z czytających ten tekst powinien samodzielnie poszukać odpowiedzi na to fundamentalne pytanie analizując poszczególne wypowiedzi każdej ze stron.

Myślę też, że spora część czytelników znała już wcześniej jedyną dopuszczoną przez siebie prawdę w tej sprawie i żadne argumenty nie są w stanie jej zmienić.

Zostawiając więc sam proces dochodzenia do  najbardziej obiektywnego z możliwych obrazu wydarzeń w polskiej ekipie WKKW podczas startu w  Fontainebleau chciałbym zwrócić uwagę czytelników na jeszcze jeden aspekt tych wydarzeń.

Udział w zawodach takiej rangi jak Mistrzostwa Europy, Mistrzostwa Świata czy Igrzyska Olimpijskie związany jest z jednej strony z olbrzymimi wyrzeczeniami i na ogól z takimi samymi kosztami. Związane jest to z samym zakwalifikowaniem się do takiej imprezy jak i należytym  przygotowaniem do udziału w mistrzowskich już zmaganiach.

To z kolei wiąże się z niebywałym poziomem napięcia jaki towarzyszy nie tylko samym sportowcom ale również całemu ich zapleczu.

Kolejną implikacją tego jest duża nerwowość reakcji podczas takich zawodów.

Dotyczy to niemal wszystkich aktorów tego teatru. Sportowców, ich trenerów, członków ich zaplecza, czyli w przypadku sportu młodzieżowego, głównie rodziców startujących zawodników oraz nie ma co ukrywać, również osób oficjalnych.

Można chyba z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa zrobić założenie, że wszystkie te osoby chciałaby jak najlepiej dla swoich zawodników, zawodnicy chcieliby osiągnąć jak najlepsze wyniki, by zadowolić swoich sponsorów, działaczy, kibiców samych siebie a nawet przysłowiową „ciocię Jadzię”. 

A jednak mimo tych szlachetnych pobudek to duże napięcie prowadzi często do generowania bardzo konfliktogennych sytuacji. To poniekąd naturalne.

Jak więc poruszać się podczas takich pełnych nerwów zawodów, by nie tylko osiągnąć sportowy sukces ale i też nie pozabijać się wzajemnie zanim sportowcy będą mieli okazję walczyć na sportowej arenie?

Odpowiedź na to pytanie wbrew pozorom jest stosunkowo prosta: NALEŻY TRZYMAĆ SIĘ USTALONYCH PROCEDUR, które stanowią pewne zabezpieczenie przed takimi jak opisana sytuacja.

Zgodnie bowiem z obowiązującymi przepisami weterynaryjnymi FEI właściciel konia czy startujący na nim na zawodach zawodnik może stracić zaufanie do lekarza weterynarii swojej ekipy i nie chcieć, by dalej on tego konia obsługiwał. Jedynym lekarzem, który w tej sytuacji może zając się koniem jest lekarz leczący zawodów wraz ze swoim zespołem (na imprezach tak dużego formatu nie jest to tylko jeden lekarz weterynarii).

Funkcję Veterinary Service Manager (VSM) w Fontainebleau pełnił Christophe Schotterer i tylko on mógł zrealizować za zgodą Delegata Weterynaryjnego prośbę mamy zawodniczki o suplementację polskiego konia w sytuacji kiedy nie mieli zaufania do oficjalnego, polskiego lekarza weterynarii.

Tymczasem, jeśli prawdą jest, że mamę zawodniczki do norweskiego lekarza weterynarii skierował zajmujący się w Polsce koniem lekarz weterynarii, to wychodzi na to, że to on wykazał się skrajnym brakiem znajomości obowiązujących przepisów. Skierowanie kwestii suplementacji polskiego konia do swojego kolegi po fachu z Norwegii nie było, jak pokazało życie dobrym pomysłem.

Nie ma się więc co dziwić, że koń polskiej zawodniczki został skierowany do pobrania próby w badaniu antydopingowym.

Miejmy nadzieję, że badanie to okaże się negatywne. W przeciwnym wypadku konsekwencje tej awantury spadną na samą zawodniczkę.