Innym wystarcza samo obcowanie z koniem, wspólne zabawy i pielęgnacja swojego pupila. Są jednak i tacy, dla których koń stanowi partnera i towarzysza wspólnej sportowej walki. Najbardziej popularną i zapewne również najbardziej widowiskową konkurencją jeździecką są skoki przez przeszkody. Wszyscy pewnie chcielibyśmy, by zawodnicy tej konkurencji reprezentujący Polskę na międzynarodowych parkurach odnosili spektakularne sukcesy. By Mazurek Dąbrowskiego jak najczęściej rozbrzmiewał na zawodach Europy i świata. Zanim jednak koń dojrzeje do startu w takich zawodach, jego jeździec musi budować końską formę i podnosić jego umiejętności startując w konkursach zawodów regionalnej rangi.

   Jak konie widzą poszczególne przeszkody, poszczególne kolory, jak stawiać tory przeszkód na zawodach regionalnych? O rozmowę na ten temat poprosiłem Stanisława Marchwickiego, doświadczonego trenera, zawodnika i człowieka od wielu lat związanego ze sportem jeździeckim. Człowieka, który wie prawie wszystko o pracy z młodymi końmi i doskonale potrafi przygotować je do podjęcia rywalizacji sportowej na najwyższym poziomie.  

Co można powiedzieć o roli i funkcji przeszkód parkurowych w procesie szkolenia konia-skoczka?

Z pozoru wydaje się to prosty temat. Mamy kilka typów stosowanych na parkurach przeszkód. Wcale nie jest ich tak dużo. Powinniśmy więc w trakcie treningów spokojnie przygotować konie do udziału w zawodach. Stacjonata, czyli przeszkoda wysoka, okser, doublebar i triplebar, czyli przeszkody szeroko-wysokie oraz mur – w zasadzie wyczerpują listę. No, może trzeba jeszcze powiedzieć o występujących w wyższych konkursach rowach z wodą. Ta przeszkoda jednak raczej nie pojawia się na torach przeszkód zawodów regionalnych. A pewnie szkoda, bo łatwiej byłoby ja pokonać koniom na zawodach ogólnopolskich i międzynarodowych.  

Które z nich sprawiają koniom najwięcej problemów?

To też będzie dosyć złożona odpowiedź. Zacznę może od góry. W polskich warunkach zbyt duże problemy sprawia nam pokonywanie rowów z wodą. To trochę już tradycyjnie przeszkoda sprawiająca problemy. Wliczyłbym również w ten temat kwestie problemów w pokonywaniu przeszkód z imitacją wody, popularnie nazywaną „liverpool”.

Zacznijmy może od podstawowych przeszkód, z jakimi można się zetknąć na torach przeszkód zawodów szczebla regionalnego czy na zawodach towarzyskich.

Proszę bardzo. Zacznijmy więc od stacjonaty. Sama w sobie nie stanowi ona na ogół problemu. To najłatwiejsza przeszkoda dla pary jeździec i jego koń. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest to  najłatwiejsza dla konia, bo tak nie jest. Ale może tę myśl rozwinę trochę później, jak przejdziemy do omawiania kolejnych typów przeszkód. Wróćmy więc do stacjonaty. Mówiąc o tym, że nie sprawia ona na ogół problemów, miałem na myśli fakt, że jest ona stosunkowo prosta do pokonania dla konia i nie wzbudza obaw, zwłaszcza początkujących jeźdźców. No, chyba że jej wysokość jest nie do zaakceptowania dla nich na obecnym poziomie umiejętności lub po prostu przewyższa fizyczne możliwości konia. Znalezienie optymalnego punktu odbicia w skoku przez stacjonatę jest też stosunkowo proste. Przyjmuje się, że dla większości przypadków punkt ten leży przed stacjonatą w odległości równej jej wysokości. Uwaga ta dotyczy jednak, powiedzmy to, standardowo zabudowanych przeszkód, czyli takich złożonych ze stojaków i samych drągów. Wszelkie płotki, deski reklamowe czy inne dekoracyjne elementy mogą powodować, że konie zaczynają się takiej przeszkodzie przyglądać. Dotyczy to zwłaszcza młodych koni, które dopiero uczą się właściwych zachowań na różnych parkurach. Przy stacjonatach tolerancja w znalezieniu optymalnego punktu odbicia jest znacznie większa niż ma to miejsce w przypadkach, kiedy mamy do czynienia z przeszkodami szerokimi. Również trudne najazdy z ukosa na taką przeszkodę nie powodują relatywnego powiększenia jej gabarytu, tak jak ma to miejsce w przypadku przeszkód szerokich. Tam każdy skok oddany z nieprostopadłego najazdu powoduje, że koń musi oddać znacznie dłuższy skok. Warto o tym pamiętać.

No tak, ale zasadą w niskich konkursach jest chyba prostopadłe najeżdżanie na przeszkodę i takie samo odjeżdżanie od niej? Kwestia najazdów po skosie, wcześniejszego odbicia czy urywania foule w dojeździe do przeszkody – to temat aktualny przy tak zwanych „ściganych” konkursach. A więc dotyczących startu doświadczonych zawodników na doświadczonych koniach.

Tu nie mogę się z tobą zgodzić. Popatrz sobie na propozycje wielu zawodów regionalnych. Przecież tam nawet w konkursach towarzyskich rozgrywa się je jako konkursy zwykłe lub dwufazowe, gdzie  druga faza jest sędziowana jako konkurs zwykły lub szybkości (przeliczenie zrzutek na karne sekundy). Szkoda, a przynajmniej mnie jest bardzo przykro z tego powodu, że coraz mniej jest na tych zawodach konkursów z oceną stylu jeźdźca. To są naprawdę doskonałe konkursy, które pozwalają w prawidłowym prowadzeniu zawodnika. Zamiast tego widzimy na zawodach regionalnych jeźdźców, którzy „pędzlują” od celowników startowych do celowników końcowych. Jak na to patrzę, to naprawdę szkoda mi tych koni, bo większość z nich… no, mówiąc delikatnie, z większości nic nie będzie. A mogłoby być. Rozumiem chęć organizatora do jednoznacznego wyznaczenia miejsc w konkursie. Ale ze szkoleniowego punktu widzenia takie konkursy nie mają sensu. Ani dla młodych koni, ani dla niedoświadczonych zawodników. Dla kogo więc się je rozgrywa? Chyba trochę za mało o tym mówimy. Są przecież w przepisach bardzo fajne dla początkujących jeźdźców i koni konkursy z trafieniem w normę czasu.

I tutaj ja chyba muszę zaoponować. Od jakiegoś czasu konkursy tego typu cieszą się dużym uznaniem na zawodach regionalnych, a zwłaszcza w konkursach towarzyskich tych zawodów. Cóż jednak z tego? Przecież wiele razy razem oglądamy te konkursy, gdzie ich uczestnicy pokonują niezbyt trudne trasy z „prędkością światła”, przecinając linię celowników końcowych od kilku do kilkunastu sekund przed normą czasu wyznaczoną przez budowniczego parkuru.

No tak, to prawda. Często, bo nie chciałbym mówić, że bardzo często, tak się zdarza. Wielokrotnie sam się zastanawiałem nad przyczynami tego stanu rzeczy. Myślę, że w wielu przypadkach, które widziałeś czy razem widzieliśmy, są to ewidentne błędy osoby przygotowującej do startu takiego jeźdźca. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale nie sądzę, żeby to była kwestia temperamentu konia, na którym nie da się inaczej przejechać takiego konkursu. Ci zawodnicy w ogóle nie myślą o tym, że biorą udział w konkursie tego typu. Nie widać po nich, że planują szersze najazdy przy dobrze kryjących i szybko galopujących koniach lub szukają skrótów u tych mniejszych, z krótszym foule. Po prostu jadą jak w amoku, starając się jak najszybciej przedostać na drugą stronę kolejnej przeszkody. Jednak przyznasz chyba, że obok takich właśnie przejazdów są i te, gdzie widać, że jeździec stara się zrobić wszystko, żeby uzyskać czas przejazdu jak najbardziej zbliżony do podanej normy. Owszem, może mu się to nie udać. Może gdzieś pojechać za bardzo „na okrągło” i się spóźnić albo braknie gdzieś dwóch czy trzech przytrzymań i skończy przed czasem. Po to właśnie są takie konkursy, by się tego uczył. Z moich obserwacji wynika jednak, że zdarza się i tak, że norma czasu jest po prostu źle wyliczona dla takiego konkursu. Jest po prostu zbyt długa. Pewnie wynika to z tego, że po zmierzeniu kołkiem „optymalnej” trasy gospodarz toru dorzuca 30 czy 50 metrów, bo to niski konkurs i startują dzieci. Intencja dobra, tyle tylko, że niszczy sens rozgrywania tego konkursu. Nie można przecież wymagać, żeby jeźdźcy podróżowali po parkurze konkursowym tempem 250. To też niczego dobrego nie uczy ani konia, ani jeźdźca. W ten oto sposób doszliśmy do kwestii roli gospodarza toru i sędziów w procesie wdrażania do sportu młodych koni i młodych czy też początkujących jeźdźców.

No, faktycznie bardzo sprytnie przeszedłeś do tematu, który już wielokrotnie chciałeś poruszyć. Ale zanim go rozwiniemy, czy możemy powrócić do samych przeszkód, bo chyba nie udało nam się opowiedzieć o wszystkich i o aspektach z nimi związanych?

Dobrze, wróćmy. Jednak sądzę, że prosząc mnie o rozmowę o przeszkodach i ich funkcji w procesie szkolenia nie uciekniemy od tego również tematu.
By zamknąć kwestię stacjonat warto by dodać, że wiele zależy od miejsca, w którym konkretną przeszkodę postawimy. Od najazdu na nią, tła, na jakim się znajduje i od jej kolorystyki. Istotne jest też, jak mocno stacjonata będzie zabudowana drągami. O „przeszkadzajkach” w postaci płotków, podmurówek czy kolorowych desek reklamowych już mówiłem. Mogą one stanowić problem dla młodych uczących się koni. Jednak w większości przypadków efektem tych problemów jest oddanie przez takiego konia przesadnie wysokich skoków. Taki był na początku, w wieku 4 lat, Saganek. Wszystkie przeszkody zawierające tego rodzaju elementy wynosiły go w górę. Z biegiem lat nauczył się, że te rzeczy nie gryzą i zaczął skakać ekonomicznie.
Kolejnym rodzajem przeszkód, jakie możemy spotkać na konkursowym torze przeszkód, są przeszkody szeroko-wysokie. Oksery i doublebary. Różnica między nimi nie jest duża, jeśli chodzi o ich wygląd. Doublebar to taki okser, gdzie tylny drąg został powieszony wyraźnie wyżej niż przedni. Konie jednak skaczą te przeszkody inaczej. W skrócie można powiedzieć, że różnica polega na tym, że w innym miejscu znajduje się najwyższy punkt paraboli lotu konia nad przeszkodą. A może lepiej byłoby powiedzieć, że powinien on znajdować się w różnych miejscach. Pokonując doublebar koń powinien lecieć po paraboli, której najwyższy punkt znajduje się nad tylnym drągiem przeszkody. Przy okserze powinien on leżeć nad środkiem, czyli w połowie drogi między przednim a tylnym drągiem. Konsekwencją tego faktu są różne punkty odbicia przy pokonywaniu tych przeszkód. Przy okserze będzie on leżał nieco dalej od przeszkody niż w przypadku doublebara.
Kolejny rodzaj spotykanych na konkursowym parkurze przeszkód to mury. To specyficzne  przeszkody. Porównałbym je do stacjonat, bo tak  naprawdę ich szerokość nie stanowi żadnego problemu dla koni. Jednak trudność pokonania tej przeszkody leży w tym, że konie skacząc przez nie widzą miejsca lądowania. Z kolei na jeźdźców, zwłaszcza tych na początku drogi, solidna optycznie konstrukcja tej przeszkody oddziałuje bardzo mocno, budząc uzasadniony respekt. Po prostu w pewnym etapie jeźdźca i konia jeździeckiej edukacji należy nauczyć pokonywania tej przeszkody. Koń musi nauczyć się zaufania do swojego jeźdźca i wtedy mur nie będzie stanowił dla takiej pary większych problemów. Mur staje się wtedy jedną z łatwiejszych na parkurze przeszkód. Podobnie jak ma się sprawa z triplebarem. Kiedy nauczymy konia skakania przez taką przeszkodę, to będzie to dla niego najłatwiejsza na parkurze.

Sam jednak wiesz, że akurat te dwie przeszkody najsilniej działają na wyobraźnię, zwłaszcza niedoświadczonych jeźdźców, budząc ich strach.

Tak, to prawda. I dlatego właśnie są to trudne parkurowe przeszkody dla pary koń-jeździec. Cała trudność w pokonaniu triplebara polega na dosyć bliskim podjechaniu do niej. Kiedy pomimo swojego strachu jeździec to zrobi, to koń ma ułatwione zadanie. Widzi dokładnie całą przeszkodę, jej stopniowo wzrastająca wysokość i łatwo mu oddać skok o paraboli takiej, że najwyższy punkt lotu wypada nad ostatnim elementem. Problemy zaczynają się wtedy, kiedy jeździec z respektu dla niej próbuje dalekiego odbicia. Biorąc pod uwagę jej szerokość trzeba się wtedy liczyć z tym, że koń nie doleci i wpadnie zadem w ostatni element. To, zresztą, jest lubiana przez gospodarzy toru przeszkoda. Na ogół jest to najszersza i najwyższa przeszkoda w danym konkursie. W konkursach Grand Prix czy Pucharu Narodów na ogół ma ona maksymalne gabaryty, a konie skacząc przez nią oddają piękne, spektakularne skoki. To może się podobać publiczności, prawda? A nie możemy przecież zapominać, że sporty jeździeckie, a skoki przez przeszkody szczególnie, należą do bardzo widowiskowych konkurencji.
Tradycyjnie już chyba przeszkodą, która przysparza najwięcej problemów koniom i ich jeźdźcom, jest rów z wodą. Zapewne wynika to z faktu, że w niewielu stajniach sportowych taki rów jest na wyposażeniu. Jeźdźcy ratują się więc stosując namiastki czy ekwiwalenty takiego rowu w postaci folii, plandek czy jeszcze innych „wynalazków”. Działanie te jednak mają ograniczoną skuteczność i tak naprawdę sprawdzian tej skuteczności następuje dopiero na zawodach. I tutaj moja uwaga: niestety nie na zawodach szczebla regionalnego. Ośrodki, które nawet posiadają taki rów, nie wyciągają go na zawody regionalne, żeby nie utrudniać życia startującym zawodnikom. Wydaje mi się, że nie jest to najlepsze rozwiązanie. Im wcześniej i im częściej będziemy się z tą przeszkodą stykać w procesie nauki konia, tym łatwiej będzie się z rowem uporać na dużych zawodach. Choć oczywiście mogą zdarzyć się konie, które nigdy go nie zaakceptują. Byłem niedawno na zawodach w Jaszkowie. Nie wiem, z czego to wynika, ale konie absolutnie nie akceptują tamtejszego rowu z wodą.
Chciałbym teraz powiedzieć kilka uwag bardziej ogólnej natury, które będą dotyczyły wszystkich przeszkód. Na stopień trudności pokonania przeszkody ma wpływa kilka czynników. Jeśli chodzi o pojedynczo stojące, będzie to stopień ich zabudowy. Te bardziej ażurowe budzą mniej respektu u koni niż te zabudowane większą ilością drągów, desek , płotków i podmurówek. W konkursach z tak zwanym jokerem (według przepisów to konkurs o wzrastającym stopniu trudności) ostatnią, alternatywna przeszkodą bardzo często jest stacjonata z jednym czy dwoma drągami. Kolejnym czynnikiem może być kolor drągów i stojaków. Kolory drągów zlewające się z tłem, z kolorem podłoża, z pewnością będą stanowiły dodatkowe utrudnienie. Kontrastowe będą pokonywane przez konie uważniej. Co do rozróżniania kolorów, to z pewnością konie odbierają je całkowicie inaczej niż ludzie. Zwykło się uważać, że konie dobrze rozpoznają kolory związane z przyjmowanym pokarmem. A więc od odcieni zielonego do żółtopomarańczowego. Problemy zaś sprawia im rozpoznanie kolorów czerwonego i niebieskiego. Panuje dosyć powszechne przekonanie, że konie nie za bardzo lubią przeszkody z kolorem niebieskim. Z mojego doświadczenia jednak wynika, że jest bardzo osobnicza cecha i konie bardzo różnie reagują na kolory.
O trudności jakiegoś elementu konkursowego parkuru decyduje również jego umieszczenie w konkretnym miejscu. To, czy koń będzie skakał przeszkodę w najeździe w stronę innych koni, do wyjścia z parkuru czy przeciwnie, będzie to najazd od koni. Istotny jest fakt czy lądowanie jest na jakiś krzykliwy element dekoracji, jak balon reklamowy lub bliska trybuna. Prosta przeszkoda ustawiona w takim miejscu może przysporzyć sporo problemów. Mówiłem już o tym przy okazji omawiania stacjonaty.
O prawdziwej skali trudności konkursowego toru przeszkód decyduje nie tylko rodzaj użytych przeszkód. Składa się na niego sposób łączenia poszczególnych przeszkód w szeregi i linie oraz dystanse między przeszkodami.

Wspomniałeś o mocno zabudowanych przeszkodach, Jak ich ilustrację przychodzi mi na myśl stacjonata zbudowana z desek zamiast drągów. Czy to jest trudniejsza wersja stacjonaty?

Nie, na ogół to nie jest trudna przeszkoda. Mocna zabudowa czyni ją podobną do muru, czyli przeszkody dobrze respektowanej przez konie. Jest jednak jedno małe ale: tego typu przeszkoda nie wybacza błędów i najczęściej lekkie puknięcie w górną deskę zrzucą ją z płaskiej kłódki. W trudniejszej wersji takiej przeszkody proste deski zastępują deski w kształcie fali. Ale wchodzimy już w prawdziwe niuanse. Wracając do bardziej ogólnych uwag chciałem powiedzieć, że dobry, klasowy koń, jeśli zobaczy przeszkodę, która swoim kształtem, sposobem zabudowy czy kolorami wywołuje jego respekt, to skacze pół metra wyżej. Nieklasowy zostawi „wiszące” nogi, wpadnie w przeszkodę lub zatrzyma się i odmówi skoku.
Jeśli jednak pozwolisz, to wrócę do kwestii roli gospodarza toru w procesie uczenia młodych koni. A więc do tego, czego oczekują od niego zawodnicy, przygotowujący młode konie do przyszłych sukcesów na dużych zawodach.

Widzę, że nie pozwolisz, bym zapomniał o tym temacie. Pomówmy więc o tym.

To naprawdę ważna kwestia. Co byśmy nie mówili, to właśnie od gospodarzy toru, sędziów i od obsługi zawodów może bardzo dużo zależeć w początkach kariery konia sportowca. Chciałbym mieć pewność, że te osoby wiedzą o tym, że na zawody – powiedzmy szczebla regionalnego czy nawet ogólnopolskiego – przyjeżdża się 4-, 5-, 6- czy 7-letnimi końmi po to, by je uczyć. Sam jesteś sędzią i prowadząc zawody widzisz, że są jeźdźcy, którzy podczas swoich startów mają jakiś plan w głowie. Plan, który wynika z faktu, że przygotowują swojego konia do poważnych konkursów i nie ścigają się, by za wszelką cenę wygrać konkurs klasy P, N czy C. Na zawody szczebla regionalnego przyjeżdża się takimi końmi po to, by zdobywały one niezbędne doświadczenie. A tam niestety popełnia się najwięcej błędów. Zarówno gospodarze toru, jak i sędziowie traktują te zawody, jakby były to najważniejsze zawody na świecie. Często więc profesjonalny jeździec wjeżdża na parkur młodym koniem nieco wcześniej lub po przejeździe zostaje nieco dłużej. Robi to po to, żeby oswoić z nowym otoczeniem młodego konia. Tymczasem sędziowie, komisarze i cała obsługa przeganiają takiego zawodnika, by jak najszybciej zjechał z parkuru. Posłużę się takim może przykładem: dzisiaj cieszymy się wszyscy z sukcesów odnoszonych przez Andrzeja Głoskowskiego na Crosie. Ale przypomnij sobie, że jak zaczął na nim startować, to niemal w każdym starcie przekraczał normę czasu. Jeździł, żeby konia przygotować do większych rzeczy. Robił wszystko, żeby go wyciszyć i by dzisiaj mógł wygrywać na dużych zawodach poważne konkursy.

No dobrze, ale co to ma wspólnego z sędziami i gospodarzem toru?

Już tłumaczę. Chodzi mi o to, że bywając, jak wiesz, poza granicami naszego kraju zauważyłem, że zawody takie jak nasze regionalne traktowane są tam jak element jakiegoś procesu, którego celem jest doprowadzenie konia do jak najwyższego poziomu. Na niektóre wymogi przepisów przymyka się tam oko. Celem nadrzędnym jest szkolenie konia, a nie ortodoksyjne przestrzeganie przepisów. Szkoląc młodego konia dobrze jest pobyć z nim trochę dłużej na parkurze niż te na ogół kilkadziesiąt sekund przebiegu. Tymczasem zawodnicy po zakończeniu przejazdu są ponaglani, żeby jak najszybciej opuścili parkur. Przecież nikomu nic się nie stanie, jak taki profesjonalny jeździec pokręci się trochę dłużej po swoim przejeździe. To też jest trening dla młodego konia.

Rozumiem te argumenty, ale wydaje mi się, że patrzysz tylko na pewien wycinek zawodów. Sam wiesz, że na regionalnych zawodach startują jeźdźcy o bardzo zróżnicowanym poziomie. Więc przebywanie niezbyt profesjonalnego zawodnika na młodym koniu po swoim przebiegu może zakłócić przejazd kolejnemu startującemu. Poza tym myślę, że zawody nie są przeznaczone na trening konia jako taki. Chyba powinny do nich przystępować konie do startu przygotowane? Zresztą, regulują to chyba przepisy.

Ja doskonale wiem, że przepisy mówią o tym, że w zawodach mają brać udział konie do tego przygotowane. I powiem szczerze, że ten pochodzący sprzed wielu lat zapis rozumiem. Chciałbym jednak, żeby sędziowie i gospodarze toru zrozumieli również i ten aspekt naszej dzisiejszej codzienności, że profesjonalny jeździec dzisiaj nie ma tak dużo czasu, by na zawody szczebla regionalnego przywozić wyłącznie przygotowane do startu konie. Po prostu, nasza codzienna rzeczywistość dzisiaj się tak zmieniła, że jesteśmy zmuszeni do tego, żeby trenować młode konie poprzez starty w zawodach niższego szczebla. Co tydzień wyjazd w różne miejsca Polski i nie tylko. Tymczasem przygotowując młodego konia powinno się go zabrać do kolegi i poskakać na innym placu i innych przeszkodach. Powozić go trochę. Sam doskonale wiesz, jakie cygańskie życie prowadzimy. Co tydzień zawody, na których startują dojrzałe konie, a młodzież zostaje w domu. Chodzi mi więc o odrobinę zrozumienia dla tej sytuacji. Zrozumienia, które na przykład pozwoli na wcześniejsze wjechanie na parkur młodym koniem i obejrzenie go z konia.

Ależ przepisy umożliwiają takie rozwiązanie!

Czemu więc wyrzuca się zawodników, którzy wjadą na parkur zanim rozpocznie się konkurs?

Myślę, że po pierwsze – umożliwienie oglądania parkuru z konia tylko jednemu zawodnikowi, który zrządzeniem losu ma numer 1 na liście startowej byłoby po prostu niesprawiedliwe. Gdyby zrobili to wszyscy zawodnicy dosiadający młodych koni w tym konkursie, to wtedy byłoby to w porządku. Po drugie, jak powiedziałem, przepisy dopuszczają tę formę, ale warunkiem jest zgłoszenie takiej chęci przez zawodnika przed konkursem. By zawodnik mógł skorzystać z jakieś przysługującego mu uprawnienia, musi niestety znać przepisy. A z tym, jak sam wiesz, nie jest najlepiej. Sam zresztą jesteś sędzią PZJ, choć nie wykupiłeś licencji.
Jesteśmy przecież wszyscy aktorami tego samego teatru. Zarówno zawodnicy, sędziowie, gospodarze toru i organizatorzy zawodów. Tworzymy razem spektakl, jakim są jeździeckie zawody.

No tak. Mnie chodzi o to, żeby ten teatr w dobrze funkcjonował. Sam jeździsz dużo i widzisz, że jest grupa jeźdźców, dla których konkurs klasy od L do N stanowi szczyt możliwości lub marzeń. I dobrze. Mają do tego prawo. To ich droga do czerpania przyjemności z jazdy konnej. Jak jednak wiesz, są też inni. Ten poziom jest dla nich jedynie etapem przejściowym, etapem na drodze, której kres to są największe imprezy jeździeckie. Ich celem są Mistrzostwa Polski, Mistrzostwa Europy i Świata czy Igrzyska Olimpijskie. Dobrze by było, żeby rozumieli to wszyscy obsługujący zawody. Wrócę teraz do kwestii gospodarzy toru na zawodach regionalnych, bo trochę w dyskusji o sędziach uciekła nam ten temat. Otóż jak mówiłem zawody szczebla regionalnego powinny być traktowane jako etap szkolenia konia i jeźdźca. Tory przeszkód tam stawiane powinny więc umożliwiać harmonijne wejście w wymagania na dużych zawodach. W niskich konkursach młode konie powinny mieć możliwość swobodnego galopowania. Tymczasem nasza regionalna codzienność to jakieś dziwne, niepasujące dystanse czy trudne, krótkie najazdy. Czasem odnoszę wrażenie, że nie jest to tylko kwestia braku wyczucia czy wiedzy budowniczego parkuru. Czasem wydaje mi się, że ambicją tej osoby jest takie ustawienie przeszkód, żeby złapać na błędach jak najwięcej koni. Przyznasz chyba, że to nie tak powinno wyglądać?

Oczywiście przyznam to w tym kontekście, o którym mówisz. Choć ja nie upatrywałbym tego w złej woli tego czy innego budowniczego parkuru. Wydaje mi się, że brakuje nam w środowisku tego typu rozmowy, jak ta nasza. Zamiast obrażania się na drugą stronę można podejść do gospodarza toru, do sędziego głównego i spokojnie powiedzieć, co „leży na wątrobie”.

Na pozór tak być powinno. Ale sam wiesz, czasem ciężko cokolwiek powiedzieć, by nie urazić czyjejś ambicji. Zauważ proszę, że sport jeździecki się bardzo zmienił na przestrzeni ostatnich, powiedzmy, 25 lat. Dominujące wtedy stadniny i stada państwowe prawie nie istnieją. Dzisiaj to prywatni właściciele koni i klubów jeździeckich dźwigają na swoich barkach rozwój polskiego jeździectwa. Inwestują w konie naprawdę ogromne pieniądze. Mamy grupę zawodowych jeźdźców. Tymczasem przepisy i codzienna praktyka sędziowania zawodów i budowania na nich parkurów jakby została w tamtej, starej epoce. Chodzi mi oto, żeby to się zmieniło. Żeby profesjonalni zawodnicy, bo tak naprawdę sport jeździecki zrobił się w Polsce bardzo profesjonalny, mogli liczyć na pomoc w swojej pracy.

No cóż, wydaje mi się wobec tego, że ci profesjonalni zawodnicy powinni wobec tego profesjonalnie się zorganizować i stworzyć jakieś ciało, które będzie ich profesjonalnie reprezentowało. Na tyle profesjonalnie, żeby mieć wpływ na tworzone przepisy.

Coś widzę, że trochę się nakręciłeś. Ale kto wie, może faktycznie to tak właśnie powinno się skończyć i być może tak się skończy. Tymczasem mam nadzieję, że choć kilku sędziów i gospodarzy torów po przeczytaniu tej naszej rozmowy trochę inaczej spojrzy na swoją dotychczasową pracę.

Tym optymistycznym akcentem zakończmy więc dzisiejszą rozmowę, za którą bardzo dziękuje.

Ja również dziękuję. Może w kolejnej rozmowie będziemy się mnie spierać:)


* Stanisław Marchwicki – absolwent Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie, dyplomowany trener jeździectwa II klasy, Halowy Mistrz Polski z 1995 r., Halowy I Wicemistrz Polski z 1996 r., zwycięzca rankingu PZJ w skokach w 1996 r., trener wychowawca wielu medalistów MP oraz członków Kadry Narodowej MP Juniorów. Jeździec doskonale pracujący z młodymi końmi, czego efektem są zwycięstwa podczas finałów MPMK w skokach we wszystkich kategoriach wiekowych.