Jest jednak coś, co zapewne stanowi wspólny mianownik dla tych wszystkich rozważań. Jest nią powszechna opinia, że jednym z podstawowych powodów uniemożliwiających polskim reprezentantom jeździectwa sięgniecie po najwyższe laury w międzynarodowej rywalizacji są ich braki w wyszkoleniu.
Zmiana tego stanu rzeczy leży więc w rękach trenerów i instruktorów zajmujących się szkoleniem w jeździectwie. Czy jest ona możliwa? By poznać odpowiedź na to pytanie, trzeba powiedzieć sobie coś więcej o osobach zajmujących się szkoleniem jeździeckim, czyli o trenerach i instruktorach. Chcąc zgłębić ten temat udałem się na kolejną rozmowę ze Stanisławem Marchwickim, doświadczonym zawodnikiem skoków przez przeszkody, który współpracował z wieloma trenerami oraz niezwykle doświadczonym szkoleniowcem, którego podopieczni zdobyli wiele medali Mistrzostw Polski.
Jakie są, według Ciebie, zadania i funkcja trenera w jeździectwie?
Na wstępie chciałbym, abyśmy używali terminologii "szkoleniowiec". Obejmuje ona wszelkie osoby parające się szkoleniem w jeździectwie. Zarówno trenerów, jak również i instruktorów. Mówienie wyłącznie o trenerze ograniczyłoby nasze rozważania do stosunkowo wąskiego grona osób zajmujących się szkoleniem w najwyższym sporcie. Tymczasem jeździectwo to znacznie szerszy temat niż sam sport jeździecki. Ponadto zanim jakiś zawodnik osiągnie poziom umożliwiający mu starty w zawodach, prowadzony jest w większości wypadków przez jakiegoś instruktora jeździectwa. Instruktorzy też na ogół parają się zajęciami w szkoleniu początkowym. Od razu chciałbym powiedzieć, że jest to niezwykle ważny moment czy też etap w ewentualnej karierze przyszłego zawodnika. Od jakości tego szkolenia z pewnością zależy wiele. Czasem błędy szkoleniowe tego początkowego okresu mogą spowodować, że jakiś talent na miarę wielkiego, międzynarodowego sukcesu, zniechęcony nieudanym początkiem, zrezygnuje w ogóle z koni i jazdy konnej.
Kiedy powiedziałeś mi, o jakim temacie chcesz rozmawiać, to poszukałem w archiwalnych numerach Świata Koni artykułu o trenerze, który już kiedyś napisałeś. Powiem, że to bardzo dobry artykuł. I mimo że zgadzam się z tym, co tam napisałeś, to jednak chciałem powiedzieć, że pokazałeś tam tylko pewien aspekt pracy trenera czy instruktora w jeździectwie. Pisałeś tam o pracy szkoleniowca z jeźdźcem. To bardzo ważny aspekt. Niemniej jednak szkoleniowcy w jeździectwie zajmują się jedynym w swoim rodzaju działaniem. Oprócz pracy szkoleniowej z człowiekiem, o czym pisałeś i co jest bardzo, bardzo ważne, pracują również z innym żywym organizmem, czyli z koniem. Tego właśnie zabrakło mi w tamtym tekście. Choć rozumiem, że pisałeś go inspirowany pewnym dramatycznym, a nawet tragicznym wydarzeniem.
Tak, to prawda. Dzisiaj jednak chciałbym, abyśmy poszli znacznie dalej niż tamten tekst. Nie ukrywam, że napisany był pod wpływem dramatycznego doświadczenia, które jak sądzę było sporym przeżyciem dla nas obydwu. Chciałbym, żebyśmy postarali się omówić wszystkie aspekty związane z tym, jaki powinien być szkoleniowiec w jeździectwie.
No nie wiem, czy cię zbytnio nie poniosło. Czyżby naczelny pozwolił na zapełnienie jednym tematem całego numeru Świata Koni? Ale mówiąc bardziej poważnie, to chyba zdajesz sobie sprawę z faktu, że temat szkoleniowców i szkolenia w jeździectwie to zagadnienie bardzo szerokie, wielowątkowe i nie dające się skwitować jednym, stosunkowo pewnie krótkim tekstem. Poza tym, nie chciałbym tego, żeby czytający tę naszą rozmowę odnieśli wrażenie, że Stanisław Marchwicki jest jedyną osobą na świecie, no może bardziej skromnie: w Polsce, która wie wszystko o jeździectwie i autorytatywnie wypowiada się na wszystkie tematy. W tych naszych rozmowach staram się jedynie powiedzieć, jak niektóre sprawy wyglądają z punktu widzenia faceta, który przez lata zdobył w polskim jeździectwie jakieś tam doświadczenie.
Myślę, że nie tylko ja, ale również czytający te nasze rozmowy odbierają je jako element ogólnej dyskusji toczonych w polskim środowisku jeździeckim. Twoja wieloletnia kariera i sukcesy zawodnika skoków przez przeszkody oraz co jest szczególnie istotne przy poruszanym dzisiaj problemie – doświadczenia szkoleniowca i sukcesy Twoich podopiecznych, są dostatecznym argumentem za tym, żeby uważnie posłuchać, co masz do powiedzenia. Wracając jednak do dzisiejszego tematu, to jak sądzę, akurat Ty jesteś przykładem typowej niegdyś drogi wiodącej do zdobycia tytułu trenera. Najpierw ukończyłeś uczelnię o sportowym profilu, czyli AWF, a potem jeszcze podyplomowe studia trenerskie. Czy ten model dzisiaj ma sens? Czy widzisz jakieś jego ewidentne plusy?
No cóż, ja faktycznie przeszedłem całą tę drogę zgodnie ze starymi schematami. Czy to jest jedyna droga? Odpowiedź, jak sądzę, jest stosunkowo łatwa. Z pewnością nie. Chciałbym w tym momencie powtórzyć po raz kolejny, że praca szkoleniowa w jeździectwie różni się w zasadniczy sposób od tego, z czym mają do czynienia szkoleniowcy w pozostałych dyscyplinach sportowych. Tutaj oprócz człowieka, z którym szkoleniowiec ma kontakt werbalny i niewerbalny, dochodzi również koń, który nie opowie, co mu się podoba w prowadzeniu treningu. Dlatego odpowiedź na to pytanie wymaga chyba sporego rozwinięcia. Wróćmy zatem do istoty tematu. Otóż, elementem, który wydaje mi się szczególnie istotny w pracy jeździeckiego szkoleniowca, jest doświadczenie. To zdobywane w trakcie codziennych, wieloletnich treningów i startów, jak również podczas wielu lat pracy trenerskiej. To przecież całe lata pracy z końmi i obserwowania ich reakcji na to, co im się proponuje. Oczywiście nie można całkowicie odrzucać tego, co dały mi lata spędzone w AWF i później na trenerskich studiach uzupełniających. Myślę, że był to bardzo istotny dla mojego warsztatu szkoleniowca zastrzyk wiedzy teoretycznej. To takie zdobycie czy też poznanie technologii w procesie nauczania. Dzięki temu wiele rzeczy przychodziło mi łatwiej. Znając teorię wiedziałem, jak wykorzystać wiedzę praktyczną zdobywaną latami doświadczeń. To jest z pewnością fakt, którego nie wolno pomijać ani lekceważyć. Myślę, że tak naprawdę na obraz całości trenera ma to niebagatelny wpływ. Ja nie wyobrażam sobie szkoleniowca w jeździectwie, który bazuje tylko na wiedzy teoretycznej i nie ma własnych doświadczeń wyniesionych z doświadczeń zawodnika. Oczywiście nie zawsze muszą to być doświadczenia z konkursów GP czy medale z MP w swoim dorobku. Jestem jednak zdania, że bez tego może być trudno. Nie sądzę, żeby można było nauczyć kogoś jeździectwa z książek. Choć od razu chciałbym powiedzieć, że według mnie nie da się uciec od ciągłego dokształcania, czytania kolejnych pozycji. Bez tego po prostu nie da się być dobrym szkoleniowcem. Tajemnica chyba tkwi w praktyce popartej wiedzą teoretyczną. Trzeba sięgać do książek różnych autorów i czytając je odnosić to wszystko do swoich realnych doświadczeń i korygować to, co się czyta oraz dotychczasowe własne stanowiska. Myślę, że dobrą ilustracją tego, co przed chwilą powiedziałem, będzie przykład z ułożeniem stopy jeźdźca. Kiedy ja zaczynałem swoją przygodę z jazdą konną w LKJ, uczono mnie, podając jako wzorzec, żeby „ciągnąć piętę na dół”. Ty też przeszedłeś przez ten etap, tylko później. Dzisiaj, bogatszy o kolejne doświadczenia i sporo przeczytanych książek o różnych metodach czy też szkołach nauczania jazdy konnej, wiem, że to nie jest dobre. Po pierwsze, patrząc na to realnie bliższe prawdy byłoby powiedzenie, że należy podciągać palce stopy do góry. Gdybym zatrzymał się na własnych doświadczeniach wyniesionych z okresu startów, to powielałbym ten wzorzec, który jednak powoduje całkowicie niepotrzebne usztywnienie stawu skokowego jeźdźca. A przecież wszyscy wiemy, że rozluźniony jeździec powinien używać swoich wszystkich stawów jak amortyzatorów. Sztywny, zablokowany staw skokowy nie będzie niczego amortyzował. Co więc należy robić? Zauważ proszę, że ruchomość stawu skokowego jest to indywidualny parametr każdego jeźdźca. Jeden ma ją większą, inny mniejszą. Jaka by jednak ona nie była, to poprzez jego odblokowanie ciężar jeźdźca zacznie „spływać” na dół, co będzie skutkowało w naturalny sposób obniżeniem pięty. Tego typu niuanse może przekazać jeźdźcowi jedynie dobrze przygotowany do swojej pracy szkoleniowiec, który sam wcześniej doświadczył tego w praktyce. Wszystkim pracującym ze mną powtarzam bardzo często: to czego nauczą was konie, nie nauczy was nikt inny. Trzeba tylko umieć ich słuchać i je obserwować. Nie inaczej jest z osobami parającymi się nauką innych jazdy konnej.
Czy można zatem zaryzykować twierdzenie, że potrzeba pracy szkoleniowca charakterystyczna jest tylko dla sportowego jeździectwa?
Absolutnie nie można tak stawiać sprawy! To kolejny element, który wyróżnia jeździectwo spośród innych dyscyplin. Tutaj szczególnie granica między sportem a rekreacją jest mocno zatarta. Bo przecież trudno odmówić prawa do nazywania się sportowcem uczestnikowi konkursów klasy LL. To z jednej strony. Z drugiej zaś trudno też postawić znak równości między nim a uczestnikiem konkursu GP. To oczywiście drobne odejście od zasadniczego tematu. Mówię to jednak dlatego, żeby pokazać, jak szerokie jest pojęcie samego sportu jeździeckiego w odniesieniu tylko do jednej konkurencji. Nie zagłębiając się jednak w zbytnie szczegóły użytkowania konia można chyba śmiało zaryzykować twierdzenie, że wszędzie tam, gdzie człowiek dosiada lub w inny sposób użytkuje konie, wszędzie tam potrzebna jest praca kogoś, kto powie, jak to robić. Kogoś, kto wie, jak to powinno wyglądać, wie, jak przekazać tę wiedzę innym. Tym samym zadania stojące przed szkoleniowcem w jeździectwie są bardzo szerokie i zarazem bardzo trudne, ale i też bardzo ciekawe. Jeśli ktoś twierdzi, że w przypadku jeździectwa turystycznego, rekreacyjnego czy jakiegokolwiek innego nie sportowego nie potrzebna jest praca szkoleniowa, to myślę, że osoba taka nigdy na koniu nie siedziała. Oczywiście sport jeździecki, a w szczególności kwalifikowany sport jeździecki – to wierzchołek piramidy. Jej wysokość jednak uzależniona jest tak naprawdę od szerokości podstawy, czyli popularności jeździectwa. Ale zostawmy ten wątek, bo znowu uciekamy gdzieś w bok od zasadniczego tematu dzisiejszej rozmowy.
No dobrze, to może w ramach tego powrotu do sedna dzisiejszej rozmowy zapytam, kim wobec tego taki szkoleniowiec powinien być?
No cóż. Powiem to może w ten sposób: powinien być nauczycielem i jeźdźcem, o czym już mówiłem. Nauczycielem posiadającym cały arsenał środków takich jak metodyka, dydaktyka itp. oraz jeźdźcem, który sam potrafi jeździ konno i obsłużyć dosiadanego wierzchowca. Umiejętność ta, podparta wiedzą teoretyczną, pozwoli takiemu szkoleniowcowi na przewidywanie zachowań tak konia, jak i pobierającego nauki jeźdźca.
Czyli szkoleniowcem może zostać tylko były zawodnik?
Chyba niezbyt dokładnie mnie dzisiaj słuchasz albo trochę na siłę chcesz, bym powiedział coś, czego nie bardzo chcę powiedzieć. Znamy się przecież całkiem długo i wiesz, że nigdy nie prezentowałem takiego stanowiska. Jeśli sam tak uważasz, to powiedz to jako swoje autorskie zdanie. Ja to widzę nieco inaczej. Postaram się to wytłumaczyć. W tekście, o którym już dzisiaj wspominałem, napisałeś, że sukces w jeździectwie powstaje w trójkącie złożonym z jeźdźca, konia i szkoleniowca. I to jest rzecz, z którą się całkowicie zgadzam. Jednak bardzo dobry zawodnik, który powiedzmy – wygrywał w każdej kategorii wiekowej Mistrzostwa Polski, był przez lata w krajowej czołówce, niekoniecznie musi być niejako z automatu wspaniałym szkoleniowcem. Myślę, że doskonale rozumie to każda osoba, która na poważnie zajęła się szkoleniem w jeździectwie, bez względu na poziom, na którym to robiła. W oparciu o naszą wieloletnią znajomość zaryzykuje nawet twierdzenie, że doskonale to wszystko wiesz. Dziwię się więc, że chcesz mnie naciągnąć na takie kontrowersyjne stwierdzenia. Wróćmy jednak do naszego zawodnika. Jego świetna przeszłość sportowa to dopiero jakiś handicap, jaki posiada ten człowiek w stosunku do innych zajmujących sie pracą instruktora czy trenera. Czy i jak go wykorzysta, to całkiem oddzielna kwestia. Zależeć to będzie między innymi od pewnych predyspozycji czy też umiejętności przekazywania nabytej wiedzy, którą nie każdy musi posiadać. Zależeć będzie od znajomości takich zagadnień jak metodyka pracy trenera czy instruktora. Jak już wcześniej mówiłem, na całkowity obraz trenera, instruktora czy ogólnie szkoleniowca w jeździectwie składa się kilka warstw. Są to doświadczenie własne i własna umiejętność jazdy, i obejścia się z koniem, umiejętność współpracy z ludźmi, umiejętność analitycznego obserwowania ludzi i koni, samodzielnego myślenia i wyciągania wniosków, otwartości na nowe kierunki i Bóg jeden tylko wie, ilu jeszcze rzeczy. Jak widzisz, warunków jest naprawdę sporo. Własna kariera sportowa jest tylko jednym z nich. W tym ujęciu tematu ktoś, kto poznał tajniki sportu jeździeckiego, zna je od strony praktycznej nawet w niskich konkursach, zna reakcje swojego organizmu i organizmu konia na różne sytuacje i bodźce, może być równie dobrym i skutecznym nauczycielem jeździectwa, czyli szkoleniowcem, jak zawodnik, o którym przed chwilą mówiłem. Tak ja to widzę. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jeślibyś zwrócił się z tym pytaniem do innych szkoleniowców, to pewnie usłyszałbyś co najmniej tyle samo opinii, co ilość pytanych osób. Przecież każdy ma prawo do własnego widzenia tego tematu. Niemal w każdej naszej rozmowie podkreślałem, że nie ma dwóch takich samych koni. Dzisiaj powiem, że również nie ma dwóch takich samych szkoleniowców.
No dobrze. Mamy więc kolejną prawdę uniwersalną, jaka urodziła się podczas naszych rozmów. Ale mówiąc bardziej poważnie i wracając do naszego tematu, chciałbym zapytać, czy w sporcie jeździeckim szkoleniowiec powinien być osobą wywierając mocny nacisk na trenowanego, by poprawiał swoją technikę jazdy konnej i osiągał kolejne sukcesy?
Widzę, że nawiązujesz jednak do swojego starego tekstu, o którym już dzisiaj mówiliśmy. Skupianie się wyłącznie na jeźdźcu z pominięciem kwestii szkolenia konia to ze strony trenera czy instruktora błąd. Przypomnę znowu trójkąt, o którym pisałeś. Jeździectwo jest jedyną dyscypliną, w której w indywidualnej klasyfikacji na końcowy wynik składa się działanie człowieka i zwierzęcia. Tak więc na parkurze lub czworoboku sukces odnosi para jeździec i jego koń. I w tym kontekście mocne parcie na dobry wynik za wszelką cenę jest na ogół ze strony trenera czy instruktora bardzo krótkowzroczną polityką. Jednak na ogół też sprawa nie jest taka prosta, jakby wynikało to z tego, co przed chwilą powiedziałem. Bo gdyby tego typu postępowanie wynikało wyłącznie z braku odpowiedniego warsztatu pracy szkoleniowca, byłoby to znacznie lepsze niż stan faktyczny. A ten jest taki, że często to sytuacja wymusza takie a nie inne zachowanie szkoleniowca. Presja szybkiego i często spektakularnego wyniku rodzi się w głowie zatrudniającego szkoleniowca zawodnika czy jego rodziców w przypadku startujących dzieci. Sytuacja na rynku jest, jaka jest. Często taki szkoleniowiec będzie patrzył na swoje działanie przez pryzmat życzeń płatnika, a nie możliwości konia i jego jeźdźca. Wiem, co będziesz chciał zaraz powiedzieć i uprzedzę to. Tak, masz rację, to nie jest do końca w porządku, a nawet można powiedzieć, że nie do końca jest uczciwe. Tylko powiedz mi, ale tak szczerze, czy podejmujesz się tak naprawdę publicznie napiętnować takie postępowanie, wiedząc, że dzięki niemu szkoleniowiec taki może zapłacić swoje comiesięczne rachunki? Ja się tego nie podejmuję. Nie chcę w żadnym razie wchodzić na płaszczyznę moralnej oceny tego typu działania. Według mnie, każdy powinien to rozstrzygnąć w swoim sumieniu. Myślę, że na dłuższą metę działający według tego schematu szkoleniowcy stracą swoich klientów na rzecz tych, którzy rzeczowo i uczciwie będą mówili, jak sprawa wygląda. I nie chciałbym, żebyś zarzucił mi teraz nadmierny optymizm czy nawet sentymentalizm. Zdaję sobie bowiem sprawę, że nie zawsze ten moment „otrzeźwienia” musi nadejść. Myślę jednak, że w tej sytuacji najlepiej będzie, jak każdy będzie robił swoje. Ja tak robię i myślę, że to jest dobre. Po prostu dobrze być uczciwym w stosunku do samego siebie i robić swoje.
Chciałbym teraz nawiązać do tego, co powiedziałeś o tym, że każdy szkoleniowiec jest inny. Faktycznie, obserwując rozprężalnie zawodów regionalnych i ogólnopolskich widać, jak zróżnicowane są ich zachowania. Widać więc osoby spokojne, które w skupieniu i raczej po cichu komunikują się ze swoim zawodnikiem czy zawodnikami. Są jednak i takie, które swoją ekspresją działania dominują i przytłaczają pozostałych przygotowujących się do startu. Która z tych skrajnych postaw jest bliższa tej właściwej?
Dlaczego oczekujesz, że ja zostanę wyrocznią w tej sprawie? Jestem przecież jednym z wielu szkoleniowców w jeździectwie. Dlaczego to akurat ja mam decydować o tym, co jest w szkoleniu jeździeckim poprawne, a co nie jest? Nie namawiaj mnie i nie oczekuj, że będę w tej sprawie ferował jakieś wyroki. Mogę co najwyżej powiedzieć, co ja o tym myślę. Fakt, na rozprężalniach bywa tak jak mówisz. Przypomina mi się w tym momencie sytuacja z pewnych, nawet całkiem dużych zawodów ogólnopolskich, gdzie pojawiła się fajna ekipa. Wszyscy, począwszy od luzaka, a na trenerze skończywszy, ubrani w jednakowe stroje z dobrze widocznym logo sponsora. Kiedy jednak pojawił się na rozprężalni ich pierwszy zawodnik, zacząłem z niedowierzaniem przecierać oczy. Z każdym oddanym skokiem końskie oczy pokazywały coraz większe przerażenie. Sama technika skoku tego konia była po prostu fatalna. Jak to mówimy w swoim żargonie: wiszące pedały, odwrotnie wygięty grzbiet. Zachowanie jeźdźca na jego grzbiecie dalekie też było od książkowego ideału. I do tego jeszcze ów trener dosyć głośny, mocno gestykulujący. Ogólnie obrazek nie za ładny. Jednak, mówiłem już o tym w innych rozmowach, czasem właściciel konia upiera się i wysyła na zawody konia, który absolutnie się do sportu nie nadaje. Dlatego nie należy zbyt szybko wystawiać komuś laurki. Pomyślałem sobie, że to właśnie z takim przypadkiem mam do czynienia. Jednak kiedy na rozprężalnię wjeżdżały kolejne konie i kolejni zawodnicy z tej stajni, obraz wcale się nie zmienił, a zawodnicy zjeżdżali z parkuru w konkursach niskich klas z hokejowym dorobkiem lub z eliminacją. To znaczy, że coś nie tak było z pracą tego szkoleniowca. Dlaczego o tym wspominam? Otóż wyobraź sobie, że ów trener musiał jakoś przekonać sponsora, że jego praca przyniesie efekty. Sponsor pewnie niemałym wcale nakładem środków wyposażył całą ekipę swojej stajni w piękne ciuchy i w dobrej wierze czekał na efekty pracy szkoleniowca. Tymczasem wszystkie ich konie prezentowały brak przygotowania do udziału w zawodach. Były zestresowane, bały się wszystkiego i uciekały na oślep po każdym oddanym skoku. Uzupełniali ten obraz usztywnieni i zestresowani zawodnicy. Wniosek z tego wypływa jeden: błąd popełnił nie kto inny jak szkoleniowiec tej stajni. Z pewnością przez jakiś czas uda się temu trenerowi płynąć na fali zaufania i nieznajomości tematu przez sponsora. Jednak w przypadku jeździectwa mamy na szczęście czynnik, który w naturalny sposób obiektywizuje dobre mniemanie o sobie takich szkoleniowców. Tym czynnikiem są same konie. Ich reakcja nie tylko podczas jazdy, ale również w trakcie czyszczenia pokaże, że coś jest w tej pracy nie tak. Wcześniej czy później „zupa się wyleje”. Sponsor przejrzy na oczy i ten „trener” będzie musiał sobie szukać innego miejsca. Sam będąc trenerem jeździectwa wiem, co to znaczy wziąć na swoje barki ogromną odpowiedzialność za pracę z jeźdźcem i również za pracę z koniem. Bo chciałem znowu przypomnieć, że nie można w jeździectwie tych dwóch kwestii oddzielić czy rozpatrywać oddzielnie.
No tak, bywają i takie przypadki. Ale konsekwencje postępowania takich ludzi mogą przecież wykraczać daleko poza zwolnienie takiego szkoleniowca. Sponsor może poczuć się na tyle oszukany, że zrezygnuje całkowicie z jeździectwa. A to oznacza bardzo dużą stratę.
Tak, masz rację. Może i tak się zdarzyć. Ale trudno wymyślić sposób, by wyeliminować takie przypadki. Wszelkie certyfikacje, tytuły, dyplomy czy cokolwiek innego, same w sobie nie stanowią i dają gwarancji, że osoba posługująca się nimi nie okaże się taką trenerską wydmuszką. Tak jak już wcześniej powiedziałem, na to, czy ktoś jest dobrym szkoleniowcem czy nie, składa się wiele czynników. Można mieć naprawdę wiele z nich. Dotyczy to zwłaszcza wszelkich, że tak powiem, teoretycznych atutów. Jeśli jednak zabraknie tych z grupy nieuchwytnych jak wyczucie, doświadczenie i pasja, to raczej z tego niewiele będzie. W jeździectwie sportowym współpraca szkoleniowca z zawodnikiem czy klubem nie jest wieczna. Myślę, że podobnie jest w wielu dyscyplinach. Stąd zmiany. Czasem po prostu jakiś układ między dwojgiem ludzi się najzwyczajniej w świecie wypala. Czasem zmiana szkoleniowca wynika z rozwoju zawodnika i konieczności sięgnięcia po pomoc kogoś bardziej odpowiedniego do kolejnego szczebla kariery jeździeckiej. W tym również nie ma nic złego. Żeby nie szukać za daleko, to przecież i nam się to przydarzyło nie raz. Osoby zaczynające swoją przygodę z tobą po jakimś czasie zaczęły współpracować ze mną.
Tak, to były dla mnie za każdym razem bardzo dobre wybory. Były one, jak powiedziałeś, następstwem rozwoju jeździeckiego. Nie zawsze jednak w ten sposób te zmiany zachodzą. Znamy przecież obydwaj przypadki „wyciągania” jeźdźca jakiemuś szkoleniowcowi przez innego szkoleniowca. Co powiesz o tym?
A co tu jest do mówienia. Owszem, zdarza się czasem i tak. Nie demonizowałbym jednak tego zjawiska. Nie jest ono wcale takie częste. Poza tym, skoro jakiś zawodnik lub rodzic zawodnika w przypadku startującego dziecka szuka innego szkoleniowca, to sygnał, że coś w dotychczasowym układzie przestaje działać. Może nie ą zadowoleni z postępów, z osiąganych wyników? A może zaważyły inne względy. Wygoda, odległość to również czynniki, które często decydują o zmianach szkoleniowca. Nie skupiajmy się więc na mniej istotnych wątkach. Poprzestańmy na stwierdzeniu, że w sporcie jeździeckim zmiany szkoleniowców są normalnym zjawiskiem.
Zastanówmy się wobec tego, po co w ogóle ktoś miałby korzystać z usług szkoleniowca w jeździectwie?
W sporcie jeździeckim wydaje się to oczywiste. Trener czy instruktor jest niezbędny do pracy nad postępami technicznymi młodego zawodnika. Nikt nie podważa chyba też konieczności współpracy ze szkoleniowcem w przypadku jazdy na młodym koniu. Niestety w Polsce, z różnych przyczyn, utarło się przeświadczenie, że jeździec-senior nie potrzebuje już współpracy z trenerem. Pewien wpływ na to ma kwestia ekonomii. Tak więc większość zawodników czołówki krajowej w kategorii seniorów pracuje sama nad swoim rozwojem. Myślę jednak, że gdyby była taka możliwość, to przynajmniej część z nich chętnie by z pomocy trenerskiej skorzystała. Wróćmy jednak do tego, po co ktoś znajdujący się na początku swojej sportowej drogi miałby korzystać z pomocy szkoleniowca. Otóż, oprócz samej pracy nad doskonaleniem dosiadu i techniki jazdy, oprócz pracy doskonalącej technikę konia, trzeba zawodnika nauczyć wygrywania i przegrywania. Nauczyć tego, żeby kilka wygranych konkursów nie uczyniło z niego gwiazdy oraz tego, żeby porażka nie była powodem do załamania, tylko do analizy popełnionych błędów i dalszego rozwoju jeźdźca. To, wbrew pozorom, niełatwe i bardzo ważne zadanie stojące przed każdym szkoleniowcem. Ja sam jestem doskonałym przykładem, jak to wygląda. Kiedy zaczynałem starty w ŁKJ, to korzystałem z wiedzy i doświadczenia klubowych trenerów, którzy pomogli znaleźć się tu, gdzie jestem dzisiaj. Ponadto mam za sobą studia na AWF i później podyplomowe studia trenerskie. Cały czas staram się dużo czytać, by w ten sposób poszerzać swój warsztat pracy. Jak wiesz, chętnie też korzystam z możliwości konfrontacji swojej wiedzy podczas klinik prowadzonych z trenerami zza granicy. To tyle odnośnie sportu. Jednak jeździectwo to nie tylko sport. Można powiedzieć, że to taki wierzchołek góry lodowej. Jednak jej podstawą są wszyscy ci, co zarażeni bakcylem końskim siadają na konie i niekoniecznie chcą realizować się w sportowej walce. W tych przypadkach zadaniem instruktora jest dbanie o prawidłowy dosiad jeźdźca, wyrobienie właściwych nawyków i zachowań w obejściu z końmi. To nie jest tylko kwestia tego, czy ktoś wygląda ładniej czy nie na koniu. To przede wszystkim niezwykle ważna kwestia bezpieczeństwa jeźdźca i również bezpieczeństwo konia. Nie można o tym zapominać. I tutaj znowu wrócę do własnych doświadczeń szkoleniowca. Jeśli nie ma on ich dostatecznie ugruntowanych, to nie wyobrażam sobie, jak może ich nauczyć innych. Jak może przewidzieć zachowanie konia, by ostrzec jeźdźca i uniknąć potencjalnego zagrożenia?
Czy możemy pokusić się o jakieś podsumowanie tego, co do tej pory powiedzieliśmy? Rozmawiamy już jakiś czas i w sumie dobrze by było chyba tę rozmowę zamknąć jakąś konkluzją.
Mówiłem na początku, że temat jest bardzo obszerny i trudno go zamknąć w trakcie jednej, nawet obszernej rozmowy. Rozumiem, że oczekujesz, że spróbuję krótko podsumować, jaki powinien być szkoleniowiec pracujący w jeździectwie. Jak jednak już dzisiaj mówiłem, nie bardzo czuję się upoważniony do wydawania jakiś generalnych, podsumowujących temat szkolenia w jeździectwie opinii. Z mojego, chyba niemałego doświadczenia w startach i pracy z końmi oraz ludźmi wynika, że praca szkoleniowa w jeździectwie to bardzo odpowiedzialne zajęcie. Z tego tytułu powinni się nią zajmować ludzie świadomi swojej roli i odpowiedzialności. Odpowiedzialności za dwa żywe organizmy, które kształtuje swoją pracą. Nieco inaczej sprawa wygląda w odniesieniu tych osób, które zajmują się szkoleniem jeździeckim poza samym sportem konnym. Muszą one nauczyć jeźdźca podstawowych spraw, takich jak właściwa pozycja i postawa w siodle z zachowaniem własnej i konia równowagi oraz odpowiedniego podejścia do konia jako partnera, a nie przedmiotu.
Bez ich pomocy po prostu nie da się tego zrobić. Jak by więc tego nie nazywać, to praca tych szkoleniowców wcale łatwa nie jest. Z pewnością jest jednak bardzo ważna.
W przypadku osoby zajmującej się szkoleniem w sportach jeździeckich dochodzi nam jeszcze jedna kwestia, czyli wynik sportowy. I tutaj myślę, że najlepszym i najbardziej obiektywnym sposobem oceny szkoleniowca są rezultaty osiągane przez jego wychowanków. To właśnie one w mojej ocenie są wyznacznikiem zarówno jakości, jak i skuteczności działania szkoleniowca pracującego w sporcie jeździeckim. Czy jest to więcej czy też mniej w porównaniu z instruktorami uczącymi jazdy rekreacyjnej czy turystycznej? To nie jest wcale takie proste pytanie. Bo z jednej strony – z pewnością tak. Oprócz nauki samej techniki jazdy oraz pracy nad rozwojem konia szkoleniowiec taki musi jeszcze zmierzyć się z ze stresem startowym obydwu sportowców. To nie zawsze jest takie proste. W warunkach stresu bardzo łatwo o sytuacje konfliktowe, wzajemne pretensje. To niszczy współpracę. By tego uniknąć, trener czy instruktor muszą wykazać się sporą odpornością i wyrozumiałością z jednej strony, ale i też ze stanowczością z drugiej. I nie ma tutaj żadnej reguły, która podpowie, w jakich proporcjach pomieszać te wszystkie cechy. Nie da się wcześniej tego ustalić, bo każdy z uczniów jest inny, jak wielokrotnie mówiłem, również każdy z koni, z którymi przychodzi pracować w sporcie jeździeckim, jest inny i na koniec każdy ze szkoleniowców jest też inny. Wydaje mi się więc, że osoba chcąca uczyć innych jeździectwa, tego sportowego i jakiegokolwiek innego powinna być otwarta, mieć dobrze ugruntowane podstawy jeździeckie i doświadczenie wyniesione z własnych jazd. Otwartość ta nie powinna pozwolić, by mogła się ona zamknąć w jakiejś „jedynie słusznej” szkole jeździeckiej oraz pozwolić na ciągłe poszerzanie swoich horyzontów. Bo mówiąc szczerze myślę, że dobry szkoleniowiec nie tylko uczy innych, ale też sam uczy się od swoich uczniów.
Wygląda więc na to, że zgadzasz się ze słowami Seneki Młodszego, który bardzo dawno temu powiedział: „Docendo discimus”, czyli ucząc innych sami się uczymy?
Mówiąc szczerze, to chyba nie znam gościa. Chyba nie uczył się u mnie jazdy konnej? No dobrze, będę bardziej poważny. Jak najbardziej zgadzam się z tymi słowami. Mówię to na podstawie swojej długoletniej pracy trenerskiej. W jej trakcie przeszło „przez moje ręce” całe mnóstwo młodych ludzi, którzy po jakimś czasie szli dalej swoją jeździecką drogą lub rezygnowali z jazdy konnej czy startów w zawodach. Każda z nich jednak zostawiła mi gdzieś w środku cząstkę siebie, wzbogacając mój warsztat trenera. Podobnie jest z końmi. Każdy z tych, które los postawił na mojej drodze, nauczyły mnie czegoś. Znasz to chyba z własnych doświadczeń. Wróćmy jednak do podsumowania. Czy udało mi się je zrobić? Wydaje mi się, że nie do końca. Naprawdę trudno w kilku zdaniach powiedzieć, jaki powinien być jeździecki szkoleniowiec. Mam wrażenie, że jego obraz, jaki pokazaliśmy w rozmowie i w samym podsumowaniu, z pewnością jest niepełny. Bo tak naprawdę chyba nie da się go oddać w całości. I to, moim zdaniem, jest piękne w tym zawodzie. Zawodzie, gdzie każdy dzień niesie ze sobą nowe wyzwania. Może więc łatwiej będzie powiedzieć, jaki trener czy instruktor w jeździectwie być nie powinien?
Obawiam się, że nie mamy już ani czasu ani miejsca na kolejną rozmowę. Dziękuję za tę i liczę na kolejne spotkanie.
Ja również dziękuję. Mam nadzieję, że nikt z parających się pracą szkoleniową nie obrazi się za niektóre słowa. Jak mówiłem, nie roszczę sobie prawa do posiadania recepty na wszystkie problemy polskiego jeździectwa. Ty pytasz, a ja staram się na te pytania znaleźć odpowiedzi.
Artykuł ukazał się w miesięczniku Świat Koni 3/2015