To może ja opowiem dowcip. Dwóch myśliwych pojechało na polowanie. Nagle jeden z nich padł na ziemię i nie rusza się, nie oddycha. Jego kolega w panice dzwoni na pogotowie. Przerażony pyta lekarza: „Mój kolega chyba nie żyje, co robić?!”. Lekarz poradził, żeby ten upewnił się czy kolega rzeczywiście umarł. Przez chwilę w słuchawce panuje cisza, potem słychać strzał i ponownie głos myśliwego: „OK., i co teraz? ”. Ten kawał został uznany przez angielskich uczonych za najzabawniejszy w 2002 roku. Trochę jeszcze śmieszy, ale wyobraźmy sobie, że zamiast myśliwego na ziemię pada koń, któremu nagle coś się stało. Już dowcip zaczyna straszyć…
Nie znam statystyk, nie wiem jak szerokie jest to zjawisko, ale patrząc po sobie i po ludziach, z którymi rozmawiam, zaczynam podejrzewać, że nieznajomość zasad pierwszej pomocy dla koni jest ogromna. A przynajmniej nie taka, jak być powinna. Po kursie pierwszej pomocy, który odbył się podczas poznańskiej Cavaliady (w 2013 roku), reakcje ludzi i ilość pytań dodatkowo umacnia mnie w przekonaniu, że z naszą świadomością dobrze nie jest. Wydawałoby się, że ludzie, którzy spędzają dużo czasu z końmi i są zaangażowani w sport, powinni wiedzieć podstawowe rzeczy o swoim wierzchowcu, jak choćby to, gdzie jest mięsień międzykostny, gdzie jest najdłuższy mięsień grzbietu i wiedzieć, jakie są objawy różnych chorób, kontuzji, by móc w odpowiedni sposób na to zareagować, niekoniecznie siejąc od razu panikę w klinice weterynarii, albo co gorsze doprowadzić do pogorszenia stanu konia, biorąc sprawę we własne ręce i działając intuicyjnie. Czy oczywiste jest co robić, kiedy nasz nieparzystokopytny skaleczy się w nogę i wraca z padoku z raną szarpaną? Na pewno znajdzie się ktoś, kto w pierwszym odruchu sięgnie po wodę utlenioną i gazę. To najgorsze, co możemy zrobić! Tak działając od razu spowodujemy, że rana nie będzie kwalifikowała się do szycia. Ranę należy przemyć ciepłą wodą i oczyścić jej krawędzie, a potem dzwonić do specjalisty.
Znany lekarz weterynarii opowiadał mi kiedyś o ekstremalnym przypadku dotyczącym kolki u konia, a jak wiadomo (a może nie wiadomo…) kolka może doprowadzić do śmierci wierzchowca. Otóż amazonka, która opiekowała się cierpiącym koniem, sypała mu cukier puder pod powiekę, bo ktoś poradził jej, że tak można pokonać dolegliwości związane z kolką. Nie jest to metoda, by koniowi ulżyć, wręcz przeciwnie. Abstrahując od tego, że nie wiadomo jak się zachować, kiedy wydarzy się tzw. nagły przypadek, większości ludzi nieznane są podstawowe rzeczy, jak choćby podanie zastrzyku domięśniowego, ratującego życie. Właściwe podanie kropli do oczu też może zaważyć na przyszłości konia, moje doświadczenie w tym przypadku jest świetnym przykładem. Rudy, koń na którym startowałam w zawodach, miał objawy ślepoty miesięcznej, czyli opuchnięte, przymknięte oko z obfitym wysiękiem. Sądziłam, że była to wina dziewczyny pracującej w stajni, która uderzyła konia w oko, nieuważnie otwierając drzwi od boksu. Nie omieszkałam zrobić awantury w stajni, ale nie przyszło mi do głowy, że to jest objaw, który powinien mnie niepokoić. U Rudego pojawiło się to kilkakrotnie i za każdym razem znajdowałam na to proste wytłumaczenie, lekceważąc jego stan. W takim przypadku pierwszą rzeczą, jaką powinnam była zrobić, to podać krople przeciwzapalne. Nie wiedziałam tego i było za późno. Teraz Rudy nie będzie już chodził w sporcie, a miałam co do niego poważne plany. To chyba wystarczająco drastyczny przykład, jak osoba, która z końmi związana jest całe życie, ma własną stajnię pod domem, przejechała się na swojej niewiedzy. Innym przykładem, popularnym zarówno w szkółkach jeździeckich, jak i w prywatnych ośrodkach, jest pozostawianie konia w ochraniaczach po skończonym treningu. Jaki jest tego efekt? Opuchnięta noga, rzecz jasna. Łatwo to zignorować, myśląc że to się rozejdzie. W takiej sytuacji na ścięgnie powstaje krwiak, a stąd już mały krok (sic!) do tego, żeby doprowadzić do kontuzji ścięgna i wyłączenia konia z pracy na kilka długich miesięcy. Jak zaradzić tej niewiedzy? Adept jeździectwa powinien otrzymać od instruktora podstawy wiedzy weterynaryjnej. Możemy sięgać do książek, czytać jak zabandażować nogę konia, ale bez spróbowania tego pod okiem kogoś doświadczonego, nigdy nie zrobimy tego dobrze. Bez praktyki, nie uda się zmienić świadomości. Nie ma czegoś takiego jak pierwsza pomoc w pigułce, więc tematu nie da się streścić i łyknąć wiedzę z Internetu. Najlepszym adresem, pod którym można szukać wiedzy jest lekarz. Przy którejś wizycie warto go poprosić o zademonstrowanie choćby tego, jak odrobaczyć konia, bo i to można robić samemu. Tu niestety, tak jak w życiu, pojawia się problem zaufania do lekarza. Jak często słyszymy w naszym polskim słowotoku, czyli narzekaniu, że temu dentyście, albo temu ortopedzie czy chirurgowi nie można ufać, bo wszystko źle zrobił i złą postawił diagnozę? No właśnie. Zdarza się, ale to nie znaczy, że KAŻDY taki jest, a powtarzalność przykrych pomyłek jest stuprocentowa. W jeździeckim przypadku, o którym tu piszę, bywa podobnie. Właścicielom koni często wydaje się, że wizyta weterynarza tylko pogorszy sytuację, albo ją wyolbrzymi. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy ̶ o końskim zdrowiu nie wiemy tak wiele, jak sądzimy, a wujek Google nie może być jedynym autorytetem. Póki co pozostaje nam jednak zaufać lekarzom i uczyć się od nich podstaw opieki nad koniem. Nie zapominajmy, żeby pytać fachowców o porady, a konia o zdrowie, tak jak człowieka, kiedy prowadzimy z nim grzeczną rozmowę…
PS: Czy wiecie, co zrobić ze stłuczonym miejscem u konia? Chłodzić czy rozgrzewać? Czekam na najlepszy dowcip.
Not.I.G