Nie jest to też magiczny bat - carrot stick. Oczywiście, osoby zajmujące się naturalnym podejściem do koni używają tego bata czy też kantara sznurkowego, ale wcale nie o to chodzi, bo na spokojnym koniu rekreacyjnym pojedziemy do lasu bez wędzidła i nie będzie to miało absolutnie żadnego związku z pojęciem, o którym mówimy. Tak naprawdę to nie lubię tego określenia - natural - zrobiło się ostatnio zbyt komercyjne. W całej tej "zabawie" chodzi tylko o jedną prawdę. Co powinniśmy zrobić żeby konie lepiej nas rozumiały? Jeśli naprawdę nam na tym zależy to najprawdopodobniej będziemy musieli się cofnąć wiele kroków z miejsca, w którym wydaje nam się, że jesteśmy. Podstawowe pytanie, które winniśmy sobie zadać brzmi: Czy na pewno tak dobrze i wnikliwie poznaliśmy te nasze ukochane zwierzęta? Na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sam przed sobą. Zrobić rachunek sumienia, czasem przyznać się do błędu albo niedopatrzenia czy własnej ignorancji wynikającej na przykład z lenistwa. Musimy sami ocenić czy nasza postawa jest w porządku.

   Kiedy spotykamy nową osobę, to przez pierwsze kilkanaście sekund obserwujemy jak się zachowuje. Zważamy na postawę ciała, gesty, szybkość reakcji, mimikę, czy jest do nas dobrze nastawiona i szybko oceniamy czy jest od nas silniejsza czy słabsza psychicznie. To bardzo ważne informacje, które zawsze rejestrujemy i zwykle porównujemy do trochę zawyżonego mniemania o sobie. Równocześnie witamy się, podajemy rękę, przedstawiamy, wyczuwamy jak silny jest uścisk dłoni. Wymieniamy kilka zdań i już wiemy czy będziemy w stanie z tą osobą nawiązać nić porozumienia. Często jest tak, że rozmowa się nie klei, ale niekoniecznie wynika to z tego, że ktoś nie przypadł nam do gustu i nie mamy z nim wspólnych tematów. Bywa, że ludzie są zamknięci w sobie, co może wynikać z ich natury bądź też tego, co przeżyli. Takie same odczucia możemy mieć względem koni, działa to na podobnych zasadach - albo jest porozumienie, albo nie. Poza tym nie wszyscy muszą się przecież polubić. Mierzymy ludzi swoją miarą i również konie działają w ten sposób, choć w trochę mniej złożony my. Dla koni zawsze coś jest czarne albo białe, nie zastanawiają się, dlaczego dzieje się tak, jak się dzieje. Postrzegają one świat bardzo szczerze i w całości godzą się z tym, co następuje. Ludzie natomiast patrzą na innych przez swój pryzmat, przez to, co widzieli, czego doświadczyli i na jakich zasadach zostali wychowani. Jesteśmy zamknięci w obrębie tego, co znamy. Nie staramy się zrozumieć drugiego człowieka, bo z natury jesteśmy w większym lub mniejszym stopniu egoistami, a przecież bodźce, które inni nam przekazują są nam doskonale znane. Porozumiewamy się z ludźmi wszelkimi możliwymi znanymi metodami, które są dla nas oczywiste – słowami czy gestami, nie zawsze szczerymi, bo przecież ludzie umieją kłamać i robią to prawie na każdym kroku. Doskonale zdajemy sobie sprawę jak działać i wpływać na innych osobników naszego gatunku, bo zostaliśmy wśród nich wychowani. W taki sam sposób usiłujemy postępować wobec koni, ba nawet są tego efekty – przecież dosiadamy ich, potrafimy nimi pokierować, pojechać do lasu i na zawody. Wszystko wydaje się być w porządku, ale tak postępując i nazywając jednocześnie konia swoim przyjacielem, oszukujemy samych siebie. Miłość jest ślepa, ale wszystko ma swoje granice.

   Niedawno słyszałam o chłopcu, który był zamknięty z suczką owczarka niemieckiego przez pierwszych kilka lat swojego życia. Dziecko nie umiało mówić, "normalnie" jeść, chodzić na dwóch nogach i tego wszystkiego, co takie ludzkie. Myślę, że każdy z Was by określił, że dziecko było dziwne lub wypaczone. Chłopiec jednak potrafił to wszystko, tylko inaczej. Naturalnym było dla niego coś zupełnie innego niż dla reszty ludzi. Zachowywał się jak pies - jadł z miski postawionej na podłodze bez użycia rąk, chodził na czworaka i drapał się za uchem tak, jak jego przybrana matka. Rozumiał w dużej mierze psi język i potrafił się za jego pomocą porozumiewać. Nie miał pojęcia co to jest rozwinięta, ludzka mowa werbalna i niewerbalna. W psychice to dziecko było po prostu psem. Nie wiedziało, że istnieją inne metody porozumiewania się, które z łatwością byłoby w stanie pojąć. My mamy na szczęście przewagę. Jesteśmy na tyle rozwinięci, że nie dość, że zdajemy sobie sprawę z tego, że istnieją inne języki to z łatwością możemy się nimi posługiwać. Znałam krowę, która jako cielak została przyłączona do stada koni. Z nimi rosła, wychowywała się i uczyła życia. Teraz mając kilka lat sądzi, że jest po prostu koniem, jedną z tych, wśród których przebywa. Bryka wesoło po wybiegu bawiąc się ze swoim stadem, a kiedy któryś z koni odchodzi to za nim muczy (no bo przecież krowa nie potrafi rżeć:). Podlega ona hierarchii końskiego stada i przestrzega jego zasad, bo tylko takie miała dane poznać, a naturalnie – krowa ciut różni się od konia ale jak widać wdrażanie od najmłodszych lat pozwoliło jej bez przeszkód poczuć się jak nieparzystokopytne. Wyobraźmy sobie taką sytuację. Jesteśmy w otoczeniu grupy nowych osób. Witamy się, przedstawiamy. "Cześć, mam na imię Weronika" - w zależności od tego, czy jesteśmy bardziej, bądź mniej śmiali mówimy odpowiadającym temu tonem i wysokością głosu. Podajemy każdej z osób rękę i wiedzą one, że jesteśmy przyjaźnie nastawieni i chcemy z nimi nawiązać kontakt. Kiedy wchodzimy do domu koleżanki, a w naszym kierunku biegnie pudel radośnie merdając ogonem, to wiemy, że jest pozytywnie nastawiony. Wyciągamy do niego rękę, on ją wącha - poznaje nas, sprawdza czy może jesteśmy dla niego w jakiś sposób interesujący - na przykład pachniemy innym psem lub kotem. Tak zachowuje się wychowane w normalnych warunkach zwierzę. Jeśli z kolei czworonóg był na przykład kiedyś maltretowany to tylko nieufnie wyjrzy ze swojego legowiska albo zacznie warczeć czy szczekać, a wyciągniętą rękę odbierze, jako atak. Jesteśmy w stanie bez problemu odczytać intencje i nastawienie psów, wręcz instynktownie rozpoznajemy emanujące od nich emocje. Dzieje się tak, dlatego, że psy - tak jak my są stadnymi drapieżnikami, a więc jesteśmy do siebie bardzo podobni. Inna sytuacja. Mamy w domu dwa dorosłe psy i postanawiamy wziąć trzeciego. Kiedy zostanie on przyprowadzony do domu, to dwa 'stare' będą się trzymać razem, aby nie stracić pozycji oraz zapewnić sobie wzajemne bezpieczeństwo. To typowe zachowanie dla stada. Podobnie mają zakodowane konie, z tym, że u nich występuje trochę inna struktura. Jakże łatwo jest nam odczytywać zamiary czy emocje psów, które nie bez powodu zostały nazwane naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Najważniejszą rzeczą, jaką powinniśmy zapamiętać, jest to, że my jesteśmy drapieżnikami, a konie zwierzętami uciekającymi. Człowiek pierwszy kontakt z nimi miał, jako myśliwy, były dla nas potencjalnym pożywieniem, więc gdzieś w odległych zakamarkach ich psychiki, nadal tli się informacja, że możemy stanowić zagrożenie. Wyobraźmy sobie teraz sytuację, że wchodzimy na padok, na którym jest stado dziesięciu koni. Każdy z nas na pewno kiedyś tego doświadczył. Odruchowo spodziewamy się, a nawet często po cichu wymagamy i mamy nadzieję, że konie te zarżą radośnie, po czym z entuzjazmem podbiegną do nas 'przybić piąteczkę'. Dlaczego? Ponieważ spodziewamy się po nich ludzkich odruchów. Stado zaś, z oddali stojąc za swoim przewodnikiem bacznie nas obserwuje. Patrzy i szuka u nas znaków, jakie widzi u przedstawicieli swojego gatunku - mowy ciała i poziomu naszej energii. Wielu właścicieli swoich koni dziarsko wchodzi na wybieg idąc z wysoko podniesioną głową, rozbieganym wzrokiem, który obserwuje wszystko dookoła i, często z uniesionymi w powitalnym geście rękami wołając wesoło "Siwy, kochany! Stęskniłem się za Tobą!" Koń natomiast wyczuwając, że ta wysoka energia skierowana jest w jego stronę podnosi wysoko głowę, zwraca uszy w naszą stronę i próbuje wybadać czy nie jesteśmy dla niego zagrożeniem. Obserwuje nas uważnie i instynktownie podejmuje decyzję czy czas uciekać, bo zaraz się na niego rzucimy z zamiarem zjedzenia, czy też nie. W jego mniemaniu nasze postępowanie może być dość przerażające. Koń patrzy na nas jak na konia. My patrzymy na konia, jak na człowieka, bo przecież to nasz przyjaciel, któremu możemy wypłakać się w grzywę. To dokładnie tak, jakbyśmy stanęli na neutralnym gruncie na przeciwko Afrykanina, który wychowywał się w dżungli, podczas gdy my jesteśmy biznesmenami z wielkiej metropolii. Oczywiście nie znamy swoich języków werbalnych. Jesteśmy w stanie w takiej sytuacji jedynie stwierdzić mniej więcej po mowie ciała, czy dany człowiek planuje nam zrobić krzywdę, czy nie, ale jego ruchy wydają się dla nas za szybkie, za nerwowe i nieprzewidywalne. Podobnie jest z końmi - jesteśmy dla nich ciężką zagadką do rozwikłania, a ponadto bardzo nieprzewidywalną, dlatego notorycznie zdarza się, że konie nie zachowują się tak, jakbyśmy się tego spodziewali. Nie chcą za nami wychodzić z boksu, uciekają na pastwisku czy niechętnie wchodzą do przyczepy. Jeśli nigdy nie usiłowaliśmy im pokazać, że można się z nami porozumieć to, w jaki sposób one mogą nas pozytywnie postrzegać? Tłumaczenie im jak bardzo je kochamy naprawdę na niewiele się zda. O ile byłoby nam łatwiej gdybyśmy mogli porozumieć się z końmi 'normalnie', tak jak się to marzy każdej młodej amazonce żeby porozmawiać ze swoim podopiecznym w Wigilię, kiedy poczęstuje go opłatkiem. Prawda jest jednak taka, że możemy to zrobić tylko, jako bardziej rozwinięta istota musimy w tym celu przyswoić ich język - podobnie jak w szkole uczymy się angielskiego, niemieckiego czy rosyjskiego, aby móc porozumiewać się z przedstawicielami innych narodowości. Jedyna, mała różnica jest taka, że konie mówią ciałem, kiedy my jesteśmy nastawieni na komunikaty werbalne. Teraz wyobrażamy sobie, że jedziemy wraz z naszym koniem na przejażdżkę do lasu. Któż tego nie lubi? Konie oczywiście podzielają nasze zdanie, ale musimy pamiętać, że wtedy są poza znanym sobie terenem, a więc są przygotowane i dużo bardziej nastawione na różnego rodzaju zagrożenia czyhające za każdym drzewem w lesie i wzniesieniem na łące. Jedziemy sobie spokojnie, relaksujemy się, ale dostrzegamy wiszący na płocie duży kawał czarnej folii, który szeleści, kiedy zawieje wiatr. Koń raptownie się zatrzymuje i z wystającymi już białkami oczu przygląda się temu strasznemu 'drapieżnikowi' (!). Co my w takiej sytuacji robimy? Odruchowo zwracamy się do wierzchowca jak do naszego przyjaciela, ale człowieka. Poklepujemy go nerwowo po szyi (w głowie już mamy wizję spłoszenia) i drżącym głosem mówimy "spokojnie stary, przecież to tylko folia, nie bój się. Ja się wcale nie boję". Następnie, czym prędzej oddalamy się z tego miejsca grozy. Faktycznie, nie kłamaliśmy - samej folii się nie boimy, ale drżymy na samą myśl, że koń nam się spłoszy, spadniemy pośrodku lasu i zostaniemy sami jak palec. On jednak wyczuwa nasz strach i to tylko potęguje jego odczucia - bo skąd ma wiedzieć, że nasza panika wywołana jest z zupełnie innego powodu? Skoro usiłujemy je zdominować to skoro my się czegoś boimy to znaczy, że to naprawdę poważne zagrożenie. Koń doskonale wyczuwa nasze spięte mięśnie, nerwowe klepanie w żadnym wypadku nie uspokaja, a jakby tego było mało dostaje pozwolenie na szybkie odejście od potencjalnego zagrożenia, co tylko utwierdza go w przekonaniu, że to czarne szeleszczące 'coś' miało lada chwila rzucić się nam do gardeł i cudem uszliśmy z życiem. Jak w takim razie powinniśmy się zachować, aby koń nas zrozumiał? W pierwszej kolejności to, co wyczuwa najlepiej, czyli uspokajamy emocje, staramy się być maksymalnie wyluzowani, emanujemy spokojem. Konie starają się nam zaufać i kiedy ich dosiadamy jedyną rzeczą, którą od nas odbierają ze zrozumieniem jest energia, bo przecież nie widzą tego, jak się poruszamy. Drugą rzeczą, która może nam pomóc to spokojny, cichy głos, prawie szept. W innym przypadku, kiedy my myślimy, że je uspokajamy, one odbierają to w zupełnie przeciwny sposób - instynktowny dla swojego gatunku. Skąd ja to wiem i dlaczego jestem taka pewna swoich racji? Kiedy miałam dwanaście lat uczestniczyłam w szkoleniu z podstaw naturalu. Wtedy nie było to jeszcze tak popularne jak teraz i niewielu ludzi dostrzegało sedno sprawy. Najbardziej popularną techniką w tamtym czasie było siedem zabaw Pata Parelliego. Prowadzanie, okrążanie, jeż czy zabawa w przyjaciela (oswajanie z różnymi strasznymi rzeczami takimi jak czarna folia) itd. Zajęcia prowadził ceniony Kuba Ciemnoczołowski i mimo, że nie pamiętam dokładnie wszystkiego, na pewno mówił o kontrolowaniu ciała i wykrzesaniu z siebie jak najwięcej cierpliwości. Prawdę powiedziawszy niewiele z tego rozumiałam, bo wszystko wydało mi się schematyczne i powtarzalne. Zapamiętałam jednak jedno bardzo mądre zdanie: "obserwuj i słuchaj swojego konia, jeśli mu na to pozwolisz to on Ci wszystko wyjaśni". Idąc za tymi słowami siadałam w kącie łąki, na której pasło się moje aż dwukonne stado i patrzyłam jak zwierzęta porozumiewają się i wzajemnie ochraniają. Robiłam to godzinami, a klacze przeganiały się, od, co lepszej kępki trawy, płoszyły od powiewu jesiennych liści, które spadały z drzew i oswajały z nowymi, przerażającymi na pierwszy rzut oka, bodźcami. Każda z nich reagowała instynktownie, ale rzecz jasna w trochę inny sposób. Konie przecież także mogą mieć zróżnicowane charaktery, różne progi bólu i możliwości do adaptacji w nowym otoczeniu, dokładnie tak jak ludzie. Zauważyłam jedno - co by się nie działo, zawsze trzymały się razem. Ta, która była wyżej w hierarchii zawsze stawała z przodu i decydowała, kiedy coś jest na tyle przerażające, że muszą się ratować ucieczką, a kiedy mogą powrócić do spokojnego skubania soczystej trawy. Zauważmy, że jeśli jeden koń w stajni staje się nerwowy, bo akurat przebiegła mu mysz po boksie, to reszta od razu staje się czujna i stara się dostrzec potencjalnie wyczuwalne zagrożenie. Jest to druga myśl, która do mnie dotarła - konie, ponad wszystko potrzebują wzajemnego zaufania, oparcia i możliwości polegania na swoim kompanie czy jest to w danej chwili koń, czy też człowiek. Zatem, na czym polega ten cały natural? Na tym żeby zmienić swoje nastawienie, zacząć patrzeć na świat z perspektywy zwierzęcia, a dzięki temu wiele niewyjaśnionych spraw jeźdźiec-koń stanie się prostszych dla obu stron, czy też znikną konflikty, które naszym zdaniem egoistycznym powstały z winy zwierzęcia. Oczywiście te dwie rzeczy to dopiero skromny początek i zaledwie podstawy, ale na tym można oprzeć całą resztę, a w efekcie zdobyć zaufanie. To nie mogłoby być takie proste, ponieważ nikt z nas nie oddałby swojego życia w ręce przypadkowej osoby, a koń tak właśnie to postrzega - podążając za nami oddaje się w całości naszej wiedzy na temat świata, daje nam duży kredyt zaufania. Przestańmy więc być egoistami z klapkami na oczach wobec naszych koni. Zmieńmy nasze odruchy z ludzkich na końskie, uzbrójmy się w cierpliwość, a wtedy będziemy bardziej klarowni dla naszych przyjaciół.

   Po przeczytaniu tego tekstu wiele osób może być niezadowolonych, że zarzucam im brak zrozumienia i ignorancję wobec swojego konia. Przecież mój koń to dobrze ułożony dziesięciolatek, który skacze wszystkie metrowe przeszkody i wygląda na mnie, kiedy idę do jego boksu z marchewką. Nie śmiem twierdzić, że taki koń jest nieszczęśliwy, ale jestem pewna, że gdyby sam mógł wybierać to nie kręciłby się po maneżu pięć razy w tygodniu najeżdżając co chwila na przeszkody. Nie siedziałby też całej nocy w boksie, a za jeden smakołyk w przepaść by nie skoczył. Nie postępujemy źle, robimy to, co nauczył nas nasz trener lub przeczytaliśmy w książce, ale możemy być w tym lepsi. Możemy poczuć, co to znaczy więź z koniem, jak niesamowicie jest, gdy idziesz z nim na spacer do lasu i nie potrzebujesz kantarów czy linek, aby utrzymać go przy sobie. Wiesz jakie to jest uczucie kiedy koń świadomie pokazuje Ci, że naprawdę chce przebywać w Twoim towarzystwie? Na ludziach ciągle się zawodzimy, a takie zwierzę, kiedy już raz obdarzy nas swoim zaufaniem i będziemy pilnować żeby tego nie zachwiać to już zawsze będzie przychodzić do Ciebie z drugiego końca padoku i wychylać się z boksu na dźwięk Twojego głosu, a nie przełamywanej marchewki. Z entuzjazmem wejdzie za Tobą do przyczepy, bez zawahania przejedzie przez straszną przeszkodę i zaakceptuje kąpiel, chociaż nie cierpi wody. Kiedy będziesz go dosiadać współpraca okaże się tysiąckrotnie łatwiejsza, bo on naprawdę będzie chciał wykonywać postawione przed nim zadania. Oczywiście jak w każdej przyjaźni kłótnie bywają i tutaj, ale pomyśl przez chwilę, naprawdę byś tego nie chciał?

fot. Martyna Milo